Przeprowadzony w zeszłym tygodniu sondaż opinii społecznej wskazywał, że na PO zagłosowałoby obecnie 58 proc. wyborców. Niemal tyle samo, bo 59 proc., twierdzi jednak, że partia Donalda Tuska nie realizuje swojego programu. To powinien być dzwonek alarmowy dla premiera. Bo faktycznie flagowe projekty Platformy (podatek liniowy, zakaz finansowania partii z budżetu państwa, jednomandatowe okręgi wyborcze, zniesienie Senatu) nie zostaną poparte przez PSL, a to oznacza faktyczne odłożenie ich ad Kalendas Graecas. PO wniesie być może do Sejmu projekty ustaw w tych kwestiach, ale już dziś wiadomo, że nie zostaną uchwalone. Ugrupowanie Waldemara Pawlaka skutecznie uniemożliwi bowiem realizację sztandarowych postulatów ustrojowych i ekonomicznych Platformy.
Żeby ukryć tę prawdę, formacja Tuska będzie wykonywać wiele ruchów. Najprostsze będą próby przerzucenia odpowiedzialności na prezydenta i PiS. Najbardziej klasycznym przykładem tego typu zabiegów było oświadczenie premiera z okazji 100 dni działania rządu, że zrealizowałby o wiele więcej, gdyby nie ciągłe konflikty z Lechem Kaczyńskim. Również groźba prezydenckiego weta stawać się będzie dogodnym alibi dla bierności nowego gabinetu (choć od jego powstania żadna ustawa nie została dotychczas zawetowana przez głowę państwa).
Innym sposobem będzie odwracanie kota ogonem – na zarzut braku uchwalanych ustaw platformersi odpowiadali, że nasz kraj ma za dużo regulacji prawnych i cnotą jest powstrzymywanie się od ich uchwalania. Tego typu deklaracja… ustawodawców jest godna nagrody Złote Usta. To tak, jakby Andrzej Gołota powiedział, że w istocie jest moralnym zwycięzcą walki z Lennoksem Lewisem, bowiem zadał mniej ciosów, a z jego obserwacji wynika, że na ringu jest za dużo przemocy i dlatego powstrzymywał się od używania siły.
W poprzedniej koalicji nikt nie miał wątpliwości, czyj program realizowano. Był to program PiS i Andrzej Lepper oraz Roman Giertych wielokrotnie się skarżyli, że ich postulaty nie są brane przez premiera Kaczyńskiego pod uwagę, co było zgodne z prawdą. Więcej, LPR i Samoobronę trzymano z daleka od służb specjalnych, dyplomacji, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwa Sprawiedliwości. Za tego typu strategię PiS zostało w ubiegłorocznych wyborach nagrodzone wzrostem popularności i prawie dwoma milionami głosów więcej niż w 2005 roku.Zdecydowana większość wyborców PiS wybaczyła partii obciachową koalicję z populistami i uznała ją za konieczną w dziele realizacji programu. Owi wyborcy widzieli we współpracy z Lepperem i Giertychem warunek sine qua non budowania państwa według pomysłu Kaczyńskiego. Zrozumieli to, czego nie byli w stanie pojąć czołowi polscy komentatorzy – że w polityce liczą się skutki działań, a nie ich styl.
Gdyby wielu naszych publicystów i analityków politycznych przenieść do Wielkiej Brytanii początku lat 40. ubiegłego wieku, potępiliby Churchilla za współpracę ze Stalinem. Większość elektoratu PiS okazała się bardziej pragmatyczna lub cyniczna (czyli rozumująca w kategoriach refleksji politologicznej) i wybaczyła Kaczyńskiemu ten mezalians. Wierzyła bowiem, że był zawarty w celu realizacji programu ich ulubionej partii, a nie dla trwania jej u władzy.