Na poniedziałkowym spotkaniu organizacyjnym prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, występując jako reprezentant byłego prezydenta RP, postawił sprawę jasno: albo Wałęsa, albo IPN. A pozostali uczestnicy obrad: szef "Solidarności" Janusz Śniadek i metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź, dość potulnie przyjęli dyktat noblisty. Przedstawiciela Instytutu w rocznicowym komitecie nie będzie.
Wałęsa zastosował nie nowy szantaż: albo będzie tak, jak on chce, albo się wycofa z obchodów i zrobi skandal na cały świat. W ten sposób jedynym właścicielem uroczystości stanie się Europejskie Centrum Solidarności, które już wcześniej – przy okazji 20. rocznicy półdemokratycznych wyborów do Sejmu "okrągłostołowego" – realizując sugestie Donalda Tuska i Lecha Wałęsy, odmawiało współpracy z IPN. Pod pretekstem upolitycznienia Instytutu.
Politycy Platformy lubią oskarżać IPN, że jest pisowską placówką. Jednak to nie kto inny, ale właśnie Platforma i Lech Wałęsa zdobyli dominujący wpływ na ECS i są coraz bliżej przejęcia na własny polityczny użytek imprezy pod stoczniową bramą. Działacze PO krzyczeli o monopolu braci Kaczyńskich na politykę historyczną, a dziś sami kładą łapę na gdańskich obchodach.
Do pełni szczęścia brakuje jeszcze Platformie pacyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Ma to spowodować nowa ustawa, której projekt przygotowuje poseł PO Arkadiusz Rybicki. A zanim to nastąpi, trzeba przy każdej okazji wypychać IPN na margines życia publicznego, wykluczać z kolejnych imprez.
Skok na sierpniowe obchody udał się znakomicie. Teraz tylko trzeba będzie rozstawić dyskretny kordon, aby jakiś przypadkowy Andrzej Gwiazda czy inna Anna Walentynowicz nie zaplątali się zbyt blisko kamer i loży honorowej, w której zasiądą Lech Wałęsa z Jerzym Buzkiem. Donald nie byłby zadowolony.