Natomiast z najwyższą niechęcią biorę się do obowiązków i myśli współczesnego Polaka, czyli do pisania o Polsce dzisiejszej i jej życiu politycznym. Po prostu trzewia skręcają mi się w grajcarek i dostaję zeza rozbieżnego na samą myśl, że za chwilę będę musiał recenzować aktualia, pisać o Zbigniewie Chlebowskim, Ewie Kopacz, Waldemarze Pawlaku i Przemysławie Gosiewskim. I o całej reszcie tej ogładzonej i nieogładzonej hałastry także. Być może to sygnał, że się starzeję. Ale nie sądzę. Przypuszczam, że jestem w takiej samej sytuacji jak większość rodaków, piśmiennych i niepiśmiennych. Każdy chciałby się uchwycić czegoś pozytywnego, miłego, optymistycznego, co zachęcałoby do wstania rano z łóżka i pozwalało zasnąć w miarę spokojnie wieczorem. Bardzo trudno jednak, siedząc przed telewizorem albo czytając gazetę z dzisiejszą datą, rozmyślać spokojnie o wielkim dziedzictwie kultury europejskiej, o postępie i świetlanej przyszłości. Sokrates był wielkim filozofem, ale w telewizji i w radiu mówią, a w gazetach piszą o Donaldzie Tusku na Machu Picchu. To przeszkadza w byciu nie tylko dumnym Europejczykiem, ale i skromnym Polakiem.
Patrzę na tę naszą politykę narodową, realizowaną nie w parlamencie, nie w rządzie, ale w studiach telewizyjnych, i coraz bardziej ciągnie mnie do bajek. Do tego, aby ludzi opisywać pod postacią zwierząt, z nadzieją, że zwierzęta się nie obrażą, a zwłaszcza mój pies i paru jego kolegów. A także do postaci baśniowych, do Smoka Wawelskiego, bliźniaków Wyrwidęba i Waligóry, 12 śpiących rycerzy (kontyngent można zwiększyć jak w Afganistanie), elfów, rusałek, Draculi, wilkołaków, dziwożon, białych dam, diabła Boruty i Twardowskiego na kogucie, co to siadł w końcu przed kamerą telewizyjną i wszystkich tumani i przestrasza.
Z satysfakcją stwierdzam, że nie tylko mnie ciągnie do bajek, króla, księżniczek i życia dworskiego. W sobotę przeczytałem sobie obfitą relację z życia dworaków spisaną z ich własnych zwierzeń przez kolegów z "Dziennika". Przyzwyczaiłem się już dawno, że obcokrajowcy udzielają informacji polskim dziennikarzom tylko anonimowo. "Jak powiedział naszemu korespondentowi wysoki urzędnik UE, zastrzegając sobie anonimowość, Polacy nie nadają się do Europy i zostaną z niej decyzją Komisji Europejskiej usunięci". "Jak dowiedział się nasz wysłannik od pragnącego zachować anonimowość pracownika Białego Domu, Polska wyprodukowała w elektrowni Możejki pierwszą bombę atomową".
Teraz ten obyczaj przeniósł się na stosunki wewnętrzne. Cała Kancelaria Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pytluje, biada, wskazuje na błędy i niedociągnięcia, ale anonimowo. Wynika z tego, że podobnie jak Bruksela i Waszyngton, Pałac Prezydencki przy Krakowskim Przedmieściu też stał się oazą odwagi cywilnej, honoru i godności. Doganiamy świat, a dziennikarze zajmujący się polityką wewnętrzną doganiają swoich kolegów, specjalistów od polityki zagranicznej. Za informatorów mają Tajnych Współpracowników.
Nie będę ukrywał, że poczułem rozgoryczenie. Mnie nikt nigdy czegoś takiego nie powiedział. A co to, jestem gorszy od Pawła Reszki (współautor tekstu w "Dzienniku" – przyp. red.)? Nie można do mnie zadzwonić i poskarżyć się na panią Bochenek? Albo napisać charakterystykę minister Fotygi, żebym choć mógł, powołując się na poufną wiedzę, napisać bajeczkę o Babie Jadze?