Rz: W Europie i Ameryce panowało przekonanie, że nowy prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew jest politykiem proeuropejskim, nastawionym pokojowo. A tymczasem w sprawie Gruzji pokazał zupełnie inne, wojownicze oblicze. Czy Miedwiediew jest inny, niż myśleliśmy?
Uważam, że chciał spokojnej prezydentury, zamierzał budować własną ekipę, pragnął pracować nad usprawnieniem systemu sądowego, walczyć z korupcją. Chciał zjednoczyć siły społeczeństwa dla przyśpieszenia rozwoju wewnętrznego. Ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej.
Dlaczego tak się stało?
Trudno powiedzieć, kto zaczął – choć na pewno ostrzał Cchinwali rozpoczęli Gruzini. Nie jest zresztą tak, że w minionych kilkunastu latach to Rosjanie prowokowali konflikty w tym regionie. Przecież autonomię Osetii Południowej zlikwidował w 1990 roku prezydent Gruzji Zwiad Gamsachurdia – i właśnie to było powodem rozpoczęcia wojny i faktycznego odłączenia Osetii od Gruzji.
Wydarzeniom z sierpnia winne są obie strony. W Rosji jest bardzo wpływowa grupa chcąca, by ich kraj działał z pozycji siły. Ci ludzie życzyliby sobie powrotu do władzy Putina. Myślę, że Miedwiediew dał się wciągnąć w ich politykę wbrew sobie. A z kolei prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili prowadzi politykę niezbyt rozumną. Myślę, że Zachód już pojął, że jest on bardzo trudnym partnerem. Saakaszwili zaatakował dzień po tym, gdy oficjalnie ogłosił, że chce dać Osetii Południowej większą autonomię! W moim przekonaniu 8 sierpnia, po ataku Gruzinów, Rosja nie mogła zareagować inaczej, niż to uczyniła. Wojsko rosyjskie musiało bronić Cchinwali.