Do wyborów prezydenckich zostały dwa lata. Dwóch kandydatów jest już niemal pewnych – Donald Tusk i Lech Kaczyński. O zapowiadanym jeszcze niedawno czarnym koniu Rafale Dutkiewiczu ani widu, ani słychu. Jedynym realnym kandydatem mogącym zbliżyć się do dwóch pewniaków jest Włodzimierz Cimoszewicz, jeśli oczywiście zdecyduje się wystartować.Wbrew pozorom stawka jest otwarta, a wynik wcale jeszcze nieprzesądzony.
Na razie niekwestionowanym liderem jest oczywiście Donald Tusk. Jeśli jakiś polityk w sondażach dwukrotnie przebija następnego, to trudno go nie traktować niemal jako pewniaka. Tusk prowadzi dziś, kiedy nie może się chwalić zbyt wielkimi osiągnięciami rządu. Niechętni mu politycy i komentatorzy przypinają rządowi łatkę niekompetentnych leni, ale na razie nie spowodowało to spadku popularności premiera. A poza tym drugie dwa lata rządów mogą być lepsze.
Jeśli przygotowania do Euro 2012 ruszą pełną parą, jeśli uda się dobrze zorganizować mistrzostwa w siatkówce i koszykówce, wybudować autostrady, zacząć budowę wielkich hal sportowych i gotowe będą boiska w gminach, Tusk będzie miał czym grać w kampanii. A to nie są takie trudne zadania.Podobnie jest z Lechem Kaczyńskim. Pierwsze dwa lata jego prezydentury były fatalne pod wieloma względami. Ale nie oznacza to, że tak samo musi być do końca.
Za rządów Jarosława Kaczyńskiego prezydent najwyraźniej nie mógł odnaleźć się w swojej roli. Jednak zejście brata z pierwszej linii pomogło Lechowi Kaczyńskiemu. Ostatnie tygodnie to czas bardzo dużej aktywności prezydenta: nie tylko zagranicznej, która najwyraźniej coraz bardziej mu leży, ale też krajowej.
Wakacyjne wyciszenie się polityków PiS bardzo dobrze zrobiło Lechowi Kaczyńskiemu. Teraz on zabiera głos w wielu sprawach i dla części potencjalnego prawicowego elektoratu jest to ton sympatyczniejszy niż głosy Joachima Brudzińskiego czy Przemysława Gosiewskiego.