Koniec poezji, początek prozy

Pierwszy dzień prezydentury Baracka Obamy to ważna cezura w jego karierze. Skończył się czas płomiennych wystąpień i odwołań do ideałów

Aktualizacja: 21.01.2009 18:39 Publikacja: 21.01.2009 18:34

Gdy we wtorek Barack Obama skończył swe długo oczekiwane przemówienie inauguracyjne i już jako prezydent spojrzał na rozpościerające się pod jego stopami morze głów, wśród uwielbiającego go tłumu panowało uniesienie i radość. Ale w reakcjach stojących wokół ludzi trudno było nie wyczuć delikatnej nuty niedosytu, może nawet rozczarowania.

Wielka mowa inauguracyjna, na którą oczekiwały miliony wielbicieli Obamy, okazała się dość zwyczajnym przemówieniem. Zapewne nie stanie w jednym rzędzie z mowami Lincolna, Roosevelta, Kennedy’ego. Nie było w niej niczego, co szczególnie utkwiło w pamięci, co będzie kiedyś do znudzenia powtarzane w podręcznikach historii i w telewizyjnych wideoklipach o pamiętnych momentach inauguracji sprzed lat.

A przecież Barack Obama potrafi tak mówić, potrafi wznosić się na wyżyny krasomówstwa, odwoływać do najwyższych ideałów, „budzić w ludziach ich lepsze anioły”. Tymczasem sprawiał wrażenie, jakby chciał skierować uwagę rodaków na konkretne problemy, przed którymi teraz, w tej chwili, stoi nie tylko on i jego administracja, ale i oni sami. Był skupiony i poważny. Okazja była zbyt ważna, a czasu na przygotowanie się do niej zbyt wiele, by mogła to być słabość jednego z najlepszych mówców we współczesnej historii Ameryki.

Jak powiedział kiedyś słynny gubernator stanu Nowy Jork Mario Cuomo, politycy chętnie stosują w kampaniach wyborczych poezję, lecz rządzić muszą prozą. Zmiana tonu Obamy najwyraźniej wypływała z tego, że zrozumiał tę prawdę.

Czas wielkich przemówień i radosnych uniesień skończył się w pierwszym dniu pracy nowej administracji. Zaczął się czas roboty.– Zamierzam działać z rozważnym pośpiechem – powiedział Obama tuż po wyborach i potwierdził to pierwszą swą decyzją, w trakcie wtorkowych uroczystości: wstrzymał na parę miesięcy procesy toczące się przed trybunałami wojskowymi w bazie Guantanamo. Nie zamknął, lecz właśnie zawiesił. Co zrobi potem? Czy postawi więźniów Guantanamo przed normalnym sądem, a jeśli tak, to czy jest gotów wypuścić na wolność tych, których z racji wyjątkowości ich sprawy nie będzie można osądzić? Co powiedzą zakochani w nim Niemcy, którzy najgłośniej domagali się zamknięcia więzienia na Kubie, gdy Obama poprosi ich, by przyjęli przetrzymywanych w Guantanamo Ujgurów, narażając się na gniew Pekinu? I co powie im Obama, jeśli odeślą go z kwitkiem? Co zrobi, jeśli parę miesięcy później któryś ze zwolnionych więźniów stanie się współautorem nowego ataku terrorystycznego na USA?

Na dziesiątki, setki takich pytań będzie musiał odpowiadać Obama każdego dnia. Odpowiedzi na większość z nich nie da się wyprowadzić wprost z ogólnikowych, górnolotnych deklaracji wyborczych. Co na przykład zrobi z padającymi koncernami samochodowymi, które niejako z rozpędu historii są nadal otoczone nabożną czcią jako „symbole wielkości amerykańskiej gospodarki”, ale w rzeczywistości produkują samochody, których nie chcą kupować nawet Amerykanie? Czy będzie chciał pompować kolejne miliardy w ratowanie wielkiej trójki z Detroit, czego oczekują od niego tysiące Amerykanów, których zarobki zależą od dalszego istnienia nierentownych gigantów? Czy będzie miał odwagę nakłonić Kongres do podjęcia bolesnej, ale być może koniecznej decyzji o pozostawieniu ich własnemu losowi – przeznaczając pieniądze na przeszkolenie zwalnianych pracowników?

Barack Obama już przeszedł do historii – jako pierwszy Afroamerykanin, pierwszy syn obcokrajowca i pierwszy urodzony poza kontynentalnymi stanami USA polityk, który zdobył nominację i wygrał wybory prezydenckie. Jego kampania pobiła wszelkie rekordy pod względem zebranych funduszy i liczby uczestniczących w niej ochotników.

Wszystkie te osiągnięcia, choć ogromnie ważne, nie wpływają w znaczący sposób na rozwiązanie problemów, które piętrzą się przed Ameryką. Nie sprawiają, że już jutro zakończą się konflikty na Bliskim Wschodzie, że terroryści złożą broń, że amerykańska gospodarka dozna cudownego ozdrowienia, że kulawe systemy opieki zdrowotnej i socjalnej nagle przestaną być problemem.Amerykanie bardzo chcieliby, żeby tak właśnie się stało, ale prawda jest taka, że zmian tej wagi nie da się przeprowadzić bez wyrzeczeń i bez dotkliwie szczerego spojrzenia na samych siebie.

Zamiast wpisu w księdze rekordów Barack Obama wolałby zapewne zostać zapamiętany jako prezydent, który w obliczu zagrożenia skierował Amerykę na nowy kurs, wyprowadzając ją na bezpieczne wody.

Praca nad tym dziełem zaczęła się 20 stycznia 2009 roku.

[link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/01/21/koniec-poezji-poczatek-prozy/]Skomentuj na blogu[/link]

Gdy we wtorek Barack Obama skończył swe długo oczekiwane przemówienie inauguracyjne i już jako prezydent spojrzał na rozpościerające się pod jego stopami morze głów, wśród uwielbiającego go tłumu panowało uniesienie i radość. Ale w reakcjach stojących wokół ludzi trudno było nie wyczuć delikatnej nuty niedosytu, może nawet rozczarowania.

Wielka mowa inauguracyjna, na którą oczekiwały miliony wielbicieli Obamy, okazała się dość zwyczajnym przemówieniem. Zapewne nie stanie w jednym rzędzie z mowami Lincolna, Roosevelta, Kennedy’ego. Nie było w niej niczego, co szczególnie utkwiło w pamięci, co będzie kiedyś do znudzenia powtarzane w podręcznikach historii i w telewizyjnych wideoklipach o pamiętnych momentach inauguracji sprzed lat.

Pozostało 84% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości