Polskie szkolnictwo wyższe mogło być ważnym czynnikiem budowania potencjału rozwojowego kraju oraz efektywnego konkurowania polskiej gospodarki w ramach gospodarki opartej na wiedzy. Tak się nie stało. Co gorsza, dowodów na niski poziom studiów wyższych jest aż nadto, mimo że rocznie studia kończy ok. 400 tys. osób, a współczynnik skolaryzacji wynosi 51,1 proc.
Ta olbrzymia armia nie zwiększa jednak potencjału innowacyjnego naszego kraju. Na przykład udział eksportu high-tech w całym eksporcie państwa wynosi na Węgrzech 22 proc.; w Czechach 14 proc., a w Polsce… 3 proc. Brak zupełnie harmonii między potrzebami rynku pracy a liczebnością studentów na poszczególnych kierunkach studiów. Aktualnie na kierunkach technicznych i informatycznych kształci się tylko 11,7 proc. młodzieży, a na samej pedagogice 12 proc. Towarzyszy temu szokująco długa lista niedopuszczalnych praktyk i patologii.
Mamy świadomość, że spory w tym udział mają uczelnie niepubliczne. Znane są przypadki, że można zdobyć dyplom, „studiując” w kilkudziesięciu miejscowościach na terenie całego kraju, jadąc do siedziby uczelni tylko po dyplom lub co najwyżej na egzamin. Martwią nas szkoły, gdzie rentowność sięga kilkudziesięciu procent, przy śladowych przychodach pozadydaktycznych.
[wyimek]W USA pierwsze 20 najlepszych uniwersytetów to szkoły prywatne. Efekt ten osiągnięto dzięki konkurencji [/wyimek]
Nie będziemy pisać o wielu wstydliwych zjawiskach w szkołach publicznych – niech to zrobi przedstawiciel tego środowiska. W tym artykule zajęliśmy się tylko sprawą zasadniczą dla przyszłości Polski, tj. sprawą konkurencji w szkolnictwie wyższym.