Prywatny nie musi znaczyć płatny

Nie ma nic strasznego w wyremontowanym szpitalu, którego mniej liczny, ale za to dobrze zarabiający personel obsługuje nas jak klientów, a nie petentów – twierdzi ekspert Instytutu Sobieskiego w rozmowie z Marcinem Rafałowiczem

Publikacja: 30.06.2010 01:05

Prywatny nie musi znaczyć płatny

Foto: Rzeczpospolita

[b]Rz: Prywatyzacja służby zdrowia to jeden z najgorętszych tematów kampanii wyborczej. I Jarosław Kaczyński, i Bronisław Komorowski twierdzą, że się sprzeciwiają prywatyzacji szpitali.[/b]

[b]Krzysztof Krajewski-Siuda:[/b] Jeżeli ktoś utrzymuje, że jest przeciwnikiem prywatyzacji, to możemy założyć, że nie wie, o czym mówi. W systemie służby zdrowia mamy stronę płatnika, a więc obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia, oraz świadczeniodawcy, czyli placówki medyczne. Prywatyzacja może dotyczyć obu stron i na przykład oznaczać przekazanie zarządzania zebranymi składkami w ręce podmiotu prywatnego rozliczającego się z usługodawcami.

[b]Dlaczego temat jest tak drażliwy?[/b]

Bo, niestety, debata polityczna jest prowadzona w sposób populistyczny. Temat ochrony zdrowia jest niezwykle wrażliwy i łatwo zbić kapitał polityczny, strasząc pacjentów. Tymczasem w przypadku usługodawców mamy kilka możliwości. Pierwszą jest prywatyzacja zarządzania, czyli np. menedżer na kontrakcie z dyrektorem jednostki ochrony zdrowia, co jest częstym rozwiązaniem w Polsce. Drugą powszechnie stosowaną metodą jest outsourcing usług, czyli przekazanie podmiotowi zewnętrznemu kateringu, ochrony, prowadzenia laboratorium czy pracowni rentgenowskiej.

[b]Twierdzi pan, że w Polsce prywatyzacja już się dokonała?[/b]

Pacjenci nawet nie zdają sobie sprawy, że od dawna korzystają z całkowicie prywatnych jednostek ochrony zdrowia. Prawie w 100 procentach prywatne są usługi na poziomie lekarza rodzinnego, który najczęściej ma podpisany kontrakt z NFZ, ale działa na własny rachunek. Dzięki temu w tym podstawowym obszarze dokonał się ogromny postęp jakościowy, bo każdy lekarz chce mieć jak najwięcej zadowolonych pacjentów, za których dostaje zakontraktowane stawki. Kiedy był na etacie, to mu na pacjentach nie zależało. Apteki, kiedyś zadłużone, a obecnie prywatne i świetnie działające, też są elementem systemu ochrony zdrowia. Pozostały szpitale.

[b]Co może się stać ze szpitalami?[/b]

Jest coś takiego jak prywatyzacja funkcjonalna, w której budynki pozostają własnością samorządu. Pomieszczenia wynajmowane są za – często symboliczną – opłatą spółce świadczącej usługi medyczne, w której 100 procent udziałów może mieć samorząd, co oznacza, że tak naprawdę to on nadal świadczy usługę, ale w innej formie organizacyjnej. Oczywiście udziałowcy mogą być różni – np. pracownicy placówki.

[b]To czemu to służy, skoro nadal samorząd świadczy usługę?[/b]

Spółka kodeksu handlowego nie może się bezkarnie zadłużać. W Polsce co kilka lat oddłuża się szpitale, co jest demoralizujące dla zarządzających tymi obiektami. Przekształce- nie zmusi kierownictwo do rozsądnego gospodarowania. Proces przekształcania nazywany jest komercjalizacją. Może to oczywiście prowadzić do dalszej prywatyzacji, czyli przekazania nieruchomości podmiotowi prywatnemu. Wtedy następuje całkowita prywatyzacja i tym się straszy w debacie publicznej, mieszając ten temat z całkowitą odpłatnością za leczenie, co w prywatnym szpitalu jest raczej niemożliwe.

[b]Prywatny szpital może nie podpisać kontraktu z NFZ i przyjmować tylko tych, którzy zapłacą z własnej kieszeni.[/b]

Zgoda, ale polskie społeczeństwo jest dość biedne i osób mogących samodzielnie zapłacić jest bardzo mało. Szpital musi przyjmować optymalną dla niego liczbę pacjentów, żeby nie zbankrutować, a to zapewnia kontrakt z NFZ i leczenie chorych na zasadach ogólnych. Status spółki pozwala mu świadczyć usługi płatne, z których skorzystają najbogatsi, odblokowując w ten sposób kolejki z korzyścią dla reszty pacjentów. W Płocku jest taki prywatny szpital i z usług płatnych korzysta znikomy odsetek chorych. Szpital publiczny nie może świadczyć komercyjnych usług medycznych, a to jest źródło dodatkowego dochodu także z tytułu lepszego zagospodarowania nieruchomości, które – częściowo wynajmowane – mogą przynieść dodatkowy dochód zamiast, jak obecnie, być ciężarem. Nie ma nic strasznego w wyremontowanym szpitalu, którego mniej liczny, ale za to dobrze zarabiający personel obsługuje nas jak klientów, a nie petentów.

[b]Dążąc do maksymalizacji zysku, właściciel może likwidować nierentowne oddziały.[/b]

Jest takie zagrożenie, ale od tego jest regulator, czyli Ministerstwo Zdrowia, oraz płatnik. Jeśli ustali się odpowiednio wysokie widełki płatności za poszczególne usługi, to nawet mała liczba pacjentów może być opłacalna. Cena danej usługi może być różna w zależności od regionu, tak żeby była opłacalna zarówno w Warszawie, gdzie będzie dużo pacjentów, jak i w regionie, gdzie będzie ich mniej. Tutaj jednak dotykamy kwestii niedofinansowania służby zdrowia. Potrzeba większych nakładów na służbę zdrowia.

[b]Ale nakłady rosną i nic się nie zmienia. Może to jednak nie w pieniądzach jest problem?[/b]

To nie jest jedyny czynnik, ale Polska jest w ogonie krajów europejskich, jeśli chodzi o wydatki na służbę zdrowia. U nas jest to około 6 procent PKB, a w Wielkiej Brytanii ponad 10 procent, a trzeba pamiętać, że ich produkt krajowy brutto jest dużo większy niż nasz.

[b]A jakie są pozostałe czynniki?[/b]

Mamy fatalny system edukacji, który szkoli bardzo mało specjalistów niektórych, zwłaszcza „modnych”, specjalizacji. Co jest jedną z przyczyn emigracji młodych lekarzy, którzy w Polsce nie mogą pracować w wymarzonej specjalności. To sytuacja podobna jak w branży adwokackiej. To środowisko lekarskie decyduje, ilu specjalistów się szkoli, a zależy mu głównie na status quo, więc dopuszcza do tego nielicznych. Jeśli jest mało specjalistów, to pacjenci udadzą się do prywatnych gabinetów i zapłacą duże pieniądze. Wiem, że się narażę kolegom, ale trzeba to w końcu głośno powiedzieć. Obecny system jest korupcjogenny.

[b]Mniejsza liczba specjalistów nie jest dobrym zjawiskiem, ale to chyba jeszcze nie korupcja?[/b]

Lepsze traktowanie pacjentów, którzy pojawią się w prywatnym gabinecie lekarza, można już zaliczyć do korupcji. Taki pacjent nie czeka kilku miesięcy na zabieg, tylko od razu jest przyjmowany i omija kolejkę. To sytuacja niedopuszczalna. W Niemczech jest absolutnie zabronione pracowanie równocześnie w szpitalu i prowadzenie prywatnej praktyki. Powinniśmy się na tym wzorować. Niestety, lobby lekarskie chcące powstrzymać zmiany ma spore wpływy wśród parlamentarzystów.

[b]Co jeszcze dławi służbę zdrowia?[/b]

Częściowo winni są pacjenci. Osoby starsze często traktują wizytę u lekarza jako sposób na samotność.

W poczekalniach kwitnie życie towarzyskie, a listy oczekujących się wydłużają. To zjawisko, nazywane moral hazard, można wyeliminować, wprowadzając współpłacenie za wizytę. Wprowadzili to m.in. Czesi i Francuzi. Drobne kilkuzłotowe płatności powodują, że przestaje to być w naszej świadomości darmowa usługa. Ludzie wolą pójść na kawę, zamiast płacić za wizytę u lekarza. No i jest jeszcze kwestia NFZ, który jest niedziałającym na rzecz poprawienia jakości usług monopsonem [monopolistą w dziedzinie odbioru usług – red.].

[b]Jeden centralny NFZ pozwala oszczędzić na kosztach administracji.[/b]

To się nie sprawdza, bo nie działa mechanizm konkurencji wymuszający dbałość o interesy pacjentów.

W Niemczech czy Holandii działa wiele prywatnych, konkurujących ze sobą, kas chorych. To im przekazałbym zarządzanie składką, a rolę NFZ ograniczył tylko do opłacania wysokospecjalistycznych zabiegów, które mogą być nierentowne. Tajemnicą jest równoczesna reforma wszystkich stron systemu. Jeśli sprywa- tyzujemy zarządzanie składką, wprowadzając mechanizm konkurencji, oraz skomercjalizujemy placówki zdrowia, pojawią się efekty. Oczywiście trzeba dostosować model do regionów kraju różniących się demograficznie.

[b]Kasy chorych już były, wprowadził je rząd AWS – UW. Ale sukcesu nie odniosły.[/b]

Zamiast naprawiać błędy, zlikwidowano reformę, a wystarczyło wzorem Niemiec zmienić jedną kasę dla regionu na rzecz wielu działających na tym samym terenie, co wprowadziłoby konkurencję. Zresztą tak zakładano na początku. Pacjent byłby kuszony dbałością o jakość usług świadczonych przez szpitale, a kasy równocześnie pilnowałyby racjonalizacji kosztów i usprawniały organizację systemu opieki zdrowia we własnym interesie.

[i]Krzysztof Krajewski-Siuda jest kierownikiem Zakładu Polityki Zdrowotnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego oraz Zakładu Promocji Zdrowia Uniwersytetu Jagiellońskiego[/i]

[b]Rz: Prywatyzacja służby zdrowia to jeden z najgorętszych tematów kampanii wyborczej. I Jarosław Kaczyński, i Bronisław Komorowski twierdzą, że się sprzeciwiają prywatyzacji szpitali.[/b]

[b]Krzysztof Krajewski-Siuda:[/b] Jeżeli ktoś utrzymuje, że jest przeciwnikiem prywatyzacji, to możemy założyć, że nie wie, o czym mówi. W systemie służby zdrowia mamy stronę płatnika, a więc obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia, oraz świadczeniodawcy, czyli placówki medyczne. Prywatyzacja może dotyczyć obu stron i na przykład oznaczać przekazanie zarządzania zebranymi składkami w ręce podmiotu prywatnego rozliczającego się z usługodawcami.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny