Młody robotnik buntuje się przeciw totalitarnemu systemowi, ale zostaje złamany. Ulega, choć pewnie, powodowany chłopskim sprytem, sądzi, że to on rozgrywa SB. Wyplątuje się ze współpracy, staje na czele strajków sierpniowych i wielkiego ruchu "Solidarność". Wspólna sprawa to dla niego również interes osobisty, jest przecież w swoim odczuciu wcieleniem polskiego ludu. W walce o najwyższą stawkę gra ze wszystkimi, nie uznaje żadnych lojalności, ale nie wyrzeka się zasadniczego celu i w efekcie odgrywa kluczową rolę w obaleniu komunizmu.
Chce sprawować niepodzielną władzę w niepodległym państwie. Zostaje wybrany na prezydenta, aby otoczyć się szemranym dworem i skompromitować ze szczętem siebie samego, a przy okazji w dużym stopniu idee "Solidarności".
Z politycznego niebytu wyciągają go dawni wrogowie, którzy stanowią establishment niepodległego państwa i dla swoich doraźnych politycznych interesów wynoszą go na piedestał. Ci, którzy chcą dokopać się do prawdy o nim, są prześladowani. Czy może być bardziej fascynująca historia?
Andrzej Wajda jest reżyserem świetnym. Dlaczego jednak, gdy podejmuje się robienia filmu o Wałęsie, wiemy, że będzie to wyłącznie hagiografia? Ano dlatego, że Wajda jest częścią establishmentu i robi film na zamówienie. Trzeba mu zresztą przyznać niezwykłą intuicję. Zawsze trafia we właściwe zapotrzebowanie. Nawet "Katyń" zrobił w momencie historyczno-moralnego wzmożenia, które było efektem szoku spowodowanego aferą Rywina.
Pozostaje nam więc tylko się łudzić, że talent Wajdy zerwie się z uwięzi. Tak było z Siergiejem Eisensteinem, który robiąc na zamówienie Stalina film o jego bohaterze Iwanie Groźnym, potrafił przekroczyć propagandę scenariusza. Choć w wypadku Wajdy to mało prawdopodobne.