Wiktor Janukowycz zgarnął na Ukrainie całą władzę, a teraz buduje system, który pozwoli mu tej władzy szybko nie oddać. Międzynarodowe organizacje już biją na alarm.
Kilkumiesięczny areszt i początek procesu byłego ministra spraw wewnętrznych Jurija Łucenko, sprawa wytoczona byłej premier Julii Tymoszenko i jej niedawne zatrzymanie na kilkanaście godzin – to oficjalnie elementy walki z korupcją i nadużyciami w eszelonach władzy. Jednak wybiórczość działań, wątpliwości co do niezależności systemu sądowego raczej potwierdzają obawy co do antydemokratycznych tendencji na Ukrainie.
Pełzający autorytaryzm
Gdy przed ponad rokiem „niebiescy” przejmowali władzę – wygrywając wybory prezydenckie, a potem, z naruszeniem konstytucji, budując większość w parlamencie, nad Dnieprem powtarzano: oni przyszli na długo. Zapowiedź ta zdaje się sprawdzać. Pozornie nic groźnego się nie dzieje, mało tego: pozornie jest nawet lepiej – przyznają to zachodni partnerzy Ukrainy. Dla nich Janukowycz to polityk przewidywalny, a rozmowy z jego ekipą tym się różnią od rozmów z „pomarańczowymi”, czym konik na biegunach od dzikiego mustanga.
Ale udane negocjacje z Unią Europejską, choćby na temat pogłębionej strefy wolnego handlu, to nie cała prawda o Ukrainie. Jednocześnie bowiem parlament podejmuje decyzje, które mogą stać się zagrożeniem dla, i tak słabej, tamtejszej demokracji.
Pod maską sprawnego zarządzania państwem mamy bowiem do czynienia z pełzającym autorytaryzmem. Powoli, acz systematycznie niszczona jest opozycja, ogranicza się prawa drobnego biznesu, który mógłby sponsorować opozycję czy po prostu konkurować z preferowanymi przez władzę przedsiębiorcami, zaciska się pętla wokół nieprzychylnych władzy mediów, wreszcie szykuje się grunt dla walki z organizacjami pozarządowymi, które odegrały tak niebagatelną rolę w 2004 r. podczas pomarańczowej rewolucji.