Zmiany jakie zachodzą w jego filozofii (bo Wittgenstein radykalnie zmodyfikował swoje poglądy z wczesnego Traktatu logiczno-filozoficznego), mogą stać się jasne w świetle jego biografii.
Dalej Miłada Jędrysik przybliża stosunki panujące w rodzinnie filozofa; wspomina o panującym tam patriarchacie i samobójstwie dwóch braci Ludwiga, ukrywających się ze swoją homoseksualną orientacją.
Co najmniej dwie rzeczy tutaj zadziwiają. Po pierwsze: genetyczne odczytywanie dzieła poprzez biografię autora było anachronizmem już gdzieś w latach 20. zeszłego stulecia. Bo tezy forsowane przez autorów wystawy nie mają nic wspólnego z modną teraz teorią queeru. To, co serwują nam niemieccy muzealnicy, to stare, dobre czytanie w stylu znanym każdemu polskiemu licealiście, np. Van Gogh był wariatem, więc malował tak, jak malował, a Baudelaire był nieszczęśliwy, więc pisał smutne wiersze. Robota krytyka polega tutaj tylko na dopasowywaniu fragmentów biografii twórcy do dzieła.
Wittgenstein diametralnie zmienia poglądy w kilka lat po napisaniu Traktatu? To funkcja niepewności, niezdecydowania i strachu przed błędem, która cechuje homoseksualistę przed 'coming out'em. Na tym egzegeza się kończy.
Autorka tekstu wspomina, że autorzy berlińskiej wystawy wcześniej pod lupę wzięli Michela Foucaulta. Przesłanie płynące z całej ekspozycji było pewnie podobne. W przypadku omawianej wystawy – i to jest rzecz druga – zadziwia także buta, z jaką laicy pchają się do poważnej filozofii, proponując prostemu ludkowi taką redukcjonistyczną wykładnię.