Gdy tylko liczydła Państwowej Komisji Wyborczej zakończą pracę, przeliczywszy głosy wyborców na poselskie mandaty, do gry wkroczy prezydent Bronisław Komorowski. To on zgodnie z konstytucją desygnuje premiera, który przedstawi skład nowej Rady Ministrów.
Wyniki wyborów wskazują, że prezydent z tą decyzją nie będzie miał większych problemów. Desygnuje na premiera rządu PO – PSL Donalda Tuska, lidera zwycięskiej PO. Wcześniejsze spekulacje, komu powierzy misję tworzenia rządu, odchodzą do lamusa.
Bronisław Komorowski wiele tygodni temu powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka", że nie musi powierzyć misji tworzenia rządu liderowi zwycięskiej partii. Uruchomiło to falę spekulacji pod hasłem, co prezydent miał na myśli. W największym skrócie brzmiały one tak.
Jeśli wygra PiS, to nie Jarosław Kaczyński zostanie desygnowany, tylko polityk z Platformy. Albo inna wersja: jeśli zwycięży PO, Tusk wcale nie musi być pewny nominacji. Bo może ją dostać Grzegorz Schetyna, pierwszy wiceprzewodniczący tej partii. Dlatego, że ma lepsze stosunki z Grzegorzem Napieralskim, szefem SLD i potencjalnym koalicjantem. A również dlatego, iż Komorowskiemu podobno do Schetyny bliżej niż do Tuska. Bliżej, bo Schetyna mógłby prezydentowi Komorowskiemu dać wyższą pozycję w polskiej polityce jako słabszy od Tuska polityk. Ten drugi argument to jednak w dużym stopniu kreacja i manipulacją sfrustrowanych żołnierzy marszałka.
Tusk potwierdził w niedzielę przy urnach, że nadal ma poparcie ok. 40 proc. wyborców. Także jego dotychczasowy koalicyjny partner Waldemar Pawlak bez problemu przekroczył próg wyborczy pozwalający mu wejść do Sejmu. Mimo niedowartościowujących go sondaży. Ma nawet lepszy wynik niż cztery lata temu. Choć liczbę sejmowych szabel nieco mniejszą (bazując na prognozie wyborczej TNS OBOP, której wyniki mogą nieco odbiegać od rzeczywistych, ale tylko nieco).