Kryzys w koalicji wcale nie zaczął się od rozbieżności PO i PSL w sprawie kształtu reformy emerytalnej. Pierwsze pęknięcia pojawiły się na niej, gdy minister finansów Jacek Rostowski kazał ludowcom spłacić cały dług wobec Skarbu Państwa. Chodziło w sumie o 20 mln zł, jakie PSL musi zapłacić za błąd proceduralny podczas kampanii wyborczej w 2001 r. Od tego momentu było jasne, że zgody w koalicji nie będzie.
Tyle że stan napięcia wcale nie oznacza zmartwienia dla liderów koalicji. Co prawda ludowcy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, ale Waldemar Pawlak zyskał pretekst, by zacząć z premierem ostrą grę. Już nie musi być lojalnym partnerem Platformy, za którą partyjne doły PSL nie przepadają.
Odgrywając w koalicji rolę dobrego policjanta, Pawlak nie tylko może podbijać słupki poparcia dla swojej formacji, ale także pokazuje członkom partii, że jest graczem pierwszej ligi. Jeśli zmusi Tuska do ustępstw, będzie miał w kieszeni sukces w wyborach o stanowisko prezesa PSL.
Na zwarciu nie traci także Platforma. W sytuacji spadających sondaży i wyczerpania się antypisowskiego paliwa liderzy PO muszą znaleźć inny sposób na ucieczkę do przodu. Walcząc o zniechęcony elektorat z dużych miast, musi jak najszybciej odsunąć uwagę od kolejnych porażek i pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Na tle ludowców Platforma ma szansę wyglądać jako jedyna modernizacyjna siła w kraju. To po raz kolejny zapewni Tuskowi poparcie elit i głównych mediów.
Doprowadzenie sytuacji politycznej do stanu wrzenia powoduje także, że wewnętrzna opozycja musi zaprzestać ataków na lidera i stanąć za nim murem. Sama groźba wcześniejszych wyborów przywraca hierarchię w partii. To lider będzie przecież decydował o kształcie list.