Barbara Labuda: Miękki rodzic ma problem z miękkimi narkotykami

Zwolennicy legalizacji marihuany koncentrują się na propagandzie narkotykowej. W Polsce ta propaganda odbywa się na dużą skalę i zupełnie beztrosko – podkreśla polityk lewicy w rozmowie z Elizą Olczyk.

Publikacja: 25.01.2013 19:17

Barbara Labuda

Barbara Labuda

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Zna pani historię Stasia Fryczkowskiego, który pod wpływem marihuany, jak twierdzi mama chłopca, popełnił samobójstwo?

Oczywiście, chyba wszyscy znają tę historię dzięki mediom.

A czy zaskoczyła panią burza wokół marihuany, która rozpętała się po wyznaniach matki chłopaka?

Nie. Sądzę, że to znak, iż powinniśmy rzetelnie i uczciwie zająć się problemem marihuany. I że nie powinniśmy na to patrzeć z perspektywy naszych egoistycznych przekonań, tylko interesu społecznego, a zwłaszcza bezpieczeństwa młodych ludzi. Nie wiem, czy marihuana doprowadziła do samobójstwa tego chłopca, czy coś innego. Tak czy inaczej mamy do czynienia z dramatem. I powinniśmy się nad nim pochylić, bo problem jest ciągle nieprzemyślany przez nas jako społeczeństwo.

Dlaczego nieprzemyślany? Mamy ustawę zakazującą posiadania narkotyków miękkich i twardych oraz prężny ruch na rzecz legalizacji marihuany.

Ale to wcale nie znaczy, że sprawa została przez społeczeństwo przemyślana. Po prostu mamy dwa skrajne poglądy i nikt ze swojego nie chce zrezygnować. A może warto zastanowić się nad trzecim rozwiązaniem, kompromisowym. W Polsce prawdopodobnie największym problemem jest właśnie marihuana, bo z różnych danych wynika, że liczba osób zażywających twarde narkotyki od 2005 roku jest niezmienna. Za to liczba palaczy marihuany ogromnie wzrosła. Według niektórych szacunków palić może nawet 1,5 mln Polaków, w tym około 15 proc. dzieciaków w wieku 15, 16 lat. I z tym zjawiskiem powinniśmy się zmierzyć. To, co robią dorośli, jest mi obojętne. Jeżeli chcą sobie „jarać” czy ćpać, to od biedy można się z tym zgodzić. Ale dzieci trzeba chronić, a przede wszystkim zniechęcać do sięgania po narkotyki.

Te rozmaite happeningi, m.in. celebrytów i niektórych polityków, raczej temu nie służą.

Oczywiście, że nie. Zwolennicy legalizacji marihuany koncentrują się na propagandzie narkotykowej i to mnie najbardziej irytuje. W Polsce ta propaganda odbywa się na dużą skalę i zupełnie beztrosko. Można głosić własne poglądy, ale propaganda pod hasłem: „sadzić, palić”, świadczy o braku odpowiedzialności.

Zwolennicy legalizacji marihuany twierdzą, że gdyby była ona legalna, to dzieciaki byłby najlepiej chronione.

Po pierwsze, gdyby marihuana była zalegalizowana, to przecież tylko dla dorosłych. A więc 17-letni Staś, który popalał marihuanę, i tak kupowałby ją pokątnie z niewiadomego źródła. A po drugie to nieprawda, że gdy coś jest legalne, to jest w 100 procentach pod kontrolą. Obok legalnego handlu kwitnie handel podróbkami. Dotyczy to wszystkich towarów: od telefonów komórkowych przez alkohol czy papierosy po żywność i lekarstwa. Wszystko jest podrabiane, mimo że jest legalne. I z marihuaną byłoby tak samo. Przy czym nielegalna marihuana byłaby zawsze tańsza, a więc atrakcyjniejsza dla dzieciaków. W Holandii drugie tyle marihuany co w cofeeshopach sprzedawane jest nielegalnie. To samo jest w Czechach i Portugalii. Takie są fakty.

Podobno zwolennicy marihuany mają pani za złe, że nieustannie mówi pani o dzieciach.

To prawda. Pytają: co ty ciągle o tych dzieciach. Jako osoba o liberalnych poglądach uważam, że jeżeli dorośli chcą siebie niszczyć, to jest to ich sprawa. A dzieci mi szkoda. Ochrona dzieci, pomaganie w zrozumieniu świata, wspomaganie ich psychicznie to jest nasz obowiązek. Pamiętam, że gdy robiliśmy program „Zażywasz – przegrywasz”, to terapeuci powtarzali dzieciakom jedną fajną rzecz: „nie musisz się tłumaczyć przed kolegami, dlaczego nie pijesz, nie palisz czy nie zażywasz narkotyków. Mówisz dziękuję, nie chcę. Tak rozumiesz swoją wolność”. Moim zdaniem myśmy tej lekcji pomagania młodym ludziom nie odrobili. Państwo polskie jej nie odrobiło. A to zostawia wolną przestrzeń dla propagandy narkotykowej.

Ogromną dyskusję wywołała akcja matki Stasia, która namawiała znajomych, by robili testy narkotykowe swoim dzieciom. To dobry pomysł?

Oczywiście. A jak inaczej można się zorientować, że jest problem? Myśmy to proponowali w 1998 roku. Chcieliśmy, żeby szkoły miały możliwość robienia dzieciakom testów. Była o to ogromna awantura, bo część nauczycieli i terapeutów nas popierała, ale inni uważali, że jest to wchodzenie z butami w prywatność. Gdy kolidują ze sobą dwa dobra, prywatność i zdrowie, to zdrowie jest ważniejsze. W końcu szczepienia też są obowiązkowe i nikt nie uważa tego za nadużycie.

I co, udało się to przeforsować w szkołach?

W czasach mojej akcji dwa licea się na to zdecydowały, po burzliwej dyskusji nauczycieli, rodziców, a nawet uczniów.

To niewiele.

Zawsze coś. Narkomani czy marihuaniści to często wybitni aktorzy, którzy doskonale potrafią udawać, że wszystko jest w porządku, że nie biorą i nie mają żadnych problemów. Rodzic musiałby wiedzieć, jak organizm reaguje na konkretną używkę, żeby się zorientować, co się dzieje. Nawiasem mówiąc, w ramach naszego programu przygotowaliśmy broszury dla szkół, jak interpretować mowę ciała i inne sygnały fizjologiczne świadczące o tym, że dzieciak coś bierze, że np. jak ma za często katar, to może to być objaw palenia używek. Przecież ludzie nie mieli podstawowej wiedzy na ten temat. Niektórzy widzieli, że ich dzieci hodują jakąś roślinę w doniczce, ale nie mieli pojęcia, że to marihuana. Myśleli, że dziecko interesują się botaniką. Przygotowywaliśmy też broszury dla policji, jak te narkotyki wyglądają i jak działają. Niestety, gdy nasz program się skończył, wszystko zniknęło.

Wyobraża sobie pani taką sytuację: mówi pani do nastoletniego syna „zrób test" i idzie za nim do łazienki, żeby sprawdzić, czy nie oszukuje?

Oczywiście, że sobie wyobrażam. Przecież pilnujemy, żeby dzieci myły zęby i sprawdzamy, czy robią to porządnie. Zgadzamy się też, że dzieci nie powinny jeść śmieciowego jedzenia. I w wielu szkołach jest ono zakazane, a na palenie marihuany przymyka się oko. My fałszywie pojmujemy prawo do wolności. W Wielkiej Brytanii nikt się nie patyczkuje. W szkołach są testy i to czasami obowiązkowe, a nie tylko dobrowolne, tak jak my to proponowaliśmy. Pewnie, że najlepiej mieć tak dobry kontakt z dzieckiem, żeby ono zrozumiało, iż prośba rodzica o zrobienie testu to jest przejaw troski. Że intencje są jak najlepsze. Ale tego nigdy się nie wie, więc lepiej pilnować.

Trzeba być twardym?

Jak rodzic będzie miękki, to będzie miał do czynienia z miękkimi narkotykami. A później z twardymi. Nie można być liberalnym w każdej sprawie, bo to jest ucieczka przed byciem rodzicem. Jako matka wolnościowa i nierepresyjna nie wtrącałam się do tego, czy mój nastoletni syn miał różowe czy zielone włosy, bo to nie szkodziło jego organizmowi. Najwyżej ludzie się z niego śmiali, ale to już była jego sprawa. Jednak używki, narkotyki – nie.

A czy szkoła powinna mieć prawo badania uczniów?

Absolutnie tak i powinna to robić niespodziewanie. Zresztą szkoły mogą to robić, jeżeli wpiszą to sobie do statutu.

Dlaczego tego nie robią?

Bo to jest kłopot. Szkoła bierze na siebie dodatkowe zadanie, z którego musi się rozliczyć. A poza tym po zrobieniu testu i ujawnieniu substancji odurzającej pojawia się problem, co dalej. Trzeba mieć przygotowany program, jak rozmawiać z takim uczniem i jego rodzicami. Poza tym mogłoby to rzutować na ocenę szkoły. Więc lepiej nic nie robić.

Narkotyki były w centrum uwagi w latach 90. i w pierwszych latach tego wieku. A po przyjęciu ustawy, którą pani pilotowała, zakazującej posiadania narkotyków, problem zniknął z debaty publicznej.

To prawda, po moim programie już nic nowego się nie wydarzyło. A myśmy robili naprawdę świetne rzeczy i nie z powodu widzimisię, tylko dlatego, że problem narkomanii narastał. Ówczesne prawo pozwalało na posiadanie działki każdego narkotyku na tzw. własny użytek, co było potężnym bodźcem do wzrostu produkcji i dystrybucji narkotyków. Dlatego późniejsza ustawa penalizowała posiadanie każdej działki substancji odurzającej, ale nie zakazywała palenia, wdychania czy łykania środków zmieniających świadomość. Niedawno podczas debaty o narkotykach w „Gazecie Wyborczej” zarzucano mi, że ten przepis był bez sensu. Ale on miał sens, bo nie chodziło nam o ściganie użytkowników, tylko dealerów, którzy mieli przy sobie tylko jedną działkę narkotyku i złapani zawsze się wykręcali, że mają ją na własny użytek.

Jednak dla wielu ludzi stała się pani wrogiem publicznym. Żałuje pani, że się tym zajęła?

Przeciwnie, uważam, że obok zaangażowania w „Solidarność” jest to jeden z najjaśniejszych punktów w mojej działalności publicznej. Żałuję tylko, że gdy skończył się program, który robiliśmy w szkołach podstawowych, średnich i na wyższych uczelniach, nawet wojskowych, wszystko zamarło. Państwo polskie zaniechało swojego obowiązku. Na polu walki pozostali tylko terapeuci, ale oni nie mają oparcia we władzach. I to jest jedna z przyczyn wzrostu używalności marihuany.

Niedawno czytałam zwierzenia byłego narkomana, który twierdzi, że on i jego koledzy palili jointy i śmiali się z pani programu

.

Słyszałam takie opowieści tysiące razy. Sama znam osobę, która paliła przez kilka lat i nie było po niej widać żadnych negatywnych efektów, bo to jest sprawa osobnicza. Nie wiem, jaka była skuteczność mojego programu. Nie robiliśmy żadnych badań. Ale jedno jest pewne: było ogromne zapotrzebowanie społeczne na tę akcję.

Barbara Labuda była posłanką Unii Demokratycznej i ministrem ds. społecznych w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz ambasadorem RP w Luksemburgu. Jest autorką programu edukacyjno- -profilaktycznego „Zażywasz – przegrywasz”

Zna pani historię Stasia Fryczkowskiego, który pod wpływem marihuany, jak twierdzi mama chłopca, popełnił samobójstwo?

Oczywiście, chyba wszyscy znają tę historię dzięki mediom.

Pozostało 98% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości