„Przede wszystkim musimy sobie ufać" – mówił w Berlinie w 2008 r. Barack Obama, jeszcze wówczas senator. Stary Kontynent był nim zachwycony i ten stan utrzymywał się przez ostatnich pięć lat. Czar prysł, gdy zaczęły się pojawiać przecieki od Edwarda Snowdena.
Były pracownik Agencji Bezpieczeństwa Narodowego już kilka miesięcy temu ujawnił, że NSA inwigiluje Internet niemal wszędzie na świecie. Prawdziwa burza wybuchła jednak dopiero ostatnio, ale bynajmniej nie wtedy, gdy się okazało, że amerykańska agencja dokonała 70 mln zapisów rozmów telefonicznych Francuzów (dziś wyszło na jaw, że podsłuchiwała także Hiszpanów).
Europejskich polityków rozsierdziła wiadomość, że oni także są ofiarami szpiegowskiego skandalu. Agencja miała monitorować rozmowy 35 przywódców, m.in. kanclerz Niemiec i premiera Hiszpanii.
Podczas gdy media na świecie spekulują, czy Barack Obama o tym wiedział, a z kolejnych europejskich stolic słychać głosy, że podsłuchiwanie sojuszników jest „niedopuszczalne", szef amerykańskich służb wywiadowczych James Clapper powtarza w wywiadach: „Robimy to samo co wszystkie państwa". I nie chodzi wyłącznie o państwa sobie wrogie.
Przykłady? Cztery lata temu brytyjskie media ujawniły dokument kontrwywiadu, w którym oceniano, że na terenie Wielkiej Brytanii działają agenci 20 służb, w tym m.in. francuskich i niemieckich. W maju ubiegłego roku w oprogramowaniu komputerowym Pałacu Elizejskiego znaleziono „tylne drzwi" świadczące o tym, że ktoś nieupoważniony regularnie penetrował system używany przez francuskiego prezydenta. Podejrzenia padły na NSA, ale Waszyngton stanowczo zaprzeczył, a wyniki dochodzenia utajniono.