Ostatnie dziesięć lat to na pierwszy rzut oka pasmo sukcesów. Na wczorajszej konferencji rządu mówili o tym premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. – Polacy 1 maja mogą wypić toast za własną skuteczność – przekonuje premier. A szef dyplomacji dodaje, że Polska od razu skorzystała z przystąpienia do UE. Powołuje się na przygotowany przez jego resort raport. Eksperci przekonują m.in., że gdyby nie UE, to w 2013 r. nasz PKB byłby na poziomie z 2009 r.
Wskaźniki społeczno-gospodarcze – bezrobocie, wzrost gospodarczy, skala ubóstwa, inwestycje, eksport – wyglądają lepiej niż przed akcesją. Na przykład w lutym 2004 r. biliśmy rekord bezrobocia – wynosiło blisko 21 proc. Od tego czasu wzrosła też nasza zamożność – z 49 proc. średniej PKB na osobę do 67 proc. Jesteśmy też bardziej otwarci na świat, zyskaliśmy możliwość pracy w UE. Skończył się koszmar bez mała trzech pokoleń Polaków ukrywających się przez zachodnimi urzędami imigracyjnymi.
Jednak te sukcesy mają swe cienie. Choćby bezrobocie. Nie jest wprawdzie na poziomie 20 proc., ale jednak na dwucyfrowym. Wzrost naszej zamożności? Częściowo wynika z dużych spadków PKB krajów Europy w kryzysie, a ponadto nie przeskoczyliśmy w tym pościgu właściwie nikogo poza Łotwą, zrównując się z Węgrami. Dalej jesteśmy jednym z najbiedniejszych państw UE.
Bieda? W 2004 r. niżej minimum egzystencji żyło ponad 10 proc. Polaków. Od tego czasu ten odsetek maleje, ale wciąż wynosi blisko 7 proc.
Fundusze unijne? W ciągu dziesięciu lat dostaliśmy z UE 250 mld zł netto. To 25 mld zł rocznie i jeśli porównujemy to do wszystkich naszych inwestycji, których wartość wynosi 300 mld zł rocznie, nie jest to kwota tak znacząca, jak z pozoru się wydaje. Trzeba też pamiętać, że wiele z tych pieniędzy zmarnowaliśmy (choćby ekrany na setkach kilometrów dróg). Co więcej, ponad połowa z każdego euro wraca na Zachód w formie kontraktów dla tamtejszych firm. Sporą stratą są też masowe wyjazdy, głównie młodych Polaków, za granicę. Z ich perspektywy jest to racjonalne – uciekali przed bezrobociem i po lepsze życie – ale z punktu widzenia Polski, biorąc pod uwagę naszą demografię, to bardzo dotkliwy cios. Politycy powinni też zadawać sobie pytanie, dlaczego wciąż trwa ta ucieczka.