Wszyscy chyba zderzyliśmy się kiedyś z takim zachowaniem: przychodzi (do urzędu, domu, na przyjęcie) nieznajomy gość, spluwa na ziemię, przeklina na prawo i lewo, po czym wychodzi, bo "chamstwa nie zniesie".
Do takiego właśnie zachowania można porównać najnowszy tekst Jacka Żakowskiego w "Gazecie Wyborczej". Żakowski krytykuje w nim - uwaga, niespodzianka! - Jarosława Kaczyńskiego za słowa posłanki Krystyny Pawłowicz o Władysławie Bartoszewskim (nazwała go "pastuchem słabej klasy", nawiązując do pamiętnego apelu Bartoszewskiego by przestać "uważać bydło za niebydło").
Różni znani i szanowani ludzie natychmiast wezwali Prezesa do złożenia przeprosin (co ten uczynił, nazywając przy okazji posłankę Pawłowicz "Korwinem-Mikke PiS-u"). Żakowski uważa, że Prezes nie ma co przepraszać, bo:
Przepraszać należy, kiedy się coś zrobi niechcący albo nieświadomie. Jarosław Kaczyński chcący i świadomie zbudował polityczną formację, której retoryczny fundament stanowi dezawuowanie, obrażanie, poniżanie, lżenie, wyszydzanie, pomawianie każdego, kto stanie jej na drodze.
I jeśli by tutaj nasz drogi publicysta skończył, można by to nawet zaakceptować - nie zważając już nawet na to, że te same słowa można by powiedzieć o Tusku i PO, gdzie rolę identyczną do Krystyny Pawłowicz grają Stefan Niesiołowski, a wcześniej grał ją Janusz Palikot.