W pełni zgodzić się trzeba z senatorem PO Janem Filipem Libickim, który w swoim blogowym wpisie zatytułowanym „To ja zabrałem darmowe leki emerytom" tłumaczy, że odrzucony przez Senat projekt udostępnienia medykamentów za darmo był „czystej wody demagogiczno-socjalistyczno-populistyczny". Trzeba też chylić przed nim czoło, że ma odwagę powiedzieć głośno o faktach, nie kierując się wyborczymi słupkami. To rzadkość w polskiej, niepoważnej polityce.
Jakie są fakty? Emerytom w Polsce, oczywiście w porównaniu z resztą społeczeństwa, żyje się stosunkowo dobrze. Pogłębiona kwerenda danych, raportów międzynarodowych, porównań nie pozostawia złudzeń. To nie oni powinni stać się obiektem największej troski państwa.
Garść danych, o których pisaliśmy niejeden już raz w „Rz": od 1999 r. emerytury wypłacane z ZUS rosną tak jak wynagrodzenia, ich wartość waha się w granicach 57–65 proc. średniej pensji. Emeryci biorą zatem udział w podziale wzrostu gospodarczego. W opracowaniach ZUS znajdujemy informacje o tym, ile osób otrzymuje najwyższe i najniższe świadczenia. Okazuje się, że bardzo niskie emerytury do 1 tys. zł pobiera tylko 6,3 proc. osób. Średnia emerytura z ZUS to 1,8 tys. zł netto. Pensja? Około 2,5 tys.
Emeryci dobrze wypadają też w badaniach dotyczących zagrożenia biedą. Najbardziej zaś narażeni są na nią ludzie młodzi, szczególnie dzieci. Wskaźnik zagrożenia tzw. ubóstwem skrajnym wśród osób do 18. roku życia wynosi niemal 10 proc. Na drugim biegunie są starsi – 3,8 proc.
Na prawie 700 mld zł, które rocznie wydaje nasze państwo, 210 mld zł pochłaniają emerytury i renty. Co trzeci złoty z publicznej kasy wędruje do emerytów i rencistów. Na politykę na rzecz rodzin wydajemy zaś ok. 30 mld zł.