Mknę wrocławską ulicą pośród watahy aut, wzdłuż starorzecza Odry, gdy nagle na maskę ładuje mi się gruby policajt. Ledwo hamuję. Oto obsługa niemieckiego konsulatu przez polskich funkcjonariuszy. Grupka jego gości zaparkowała na przeciwległym krawężniku i nie może wzorowo, jak przystało na dyplomację, przejść na drugą stronę. Z klasą, kulturalnie, przepisowo i bez policyjnego gwałtu. Pięćdziesiąt metrów dalej, po pasach. To niemiecko - polska gra w margarynę partnerskich kontaktów. Nikt się więc nie droczy i już ruszamy miło i po partnersku.
Natomiast prowincjonalne władze Nadrenii-Palatynatu zażądały w liście do polskiego konsula, by z dzieła partnerstwa wyrugować osoby w rodzaju pani poseł Arciszewskiej – Mielewczyk, ponieważ nie tylko nie zachwyca ją serial o ich matkach i ojcach, ale nie jest ona uprzejma zamknąć się słysząc niemiecką blagę o polskich obozach. Niemcy wspięli się na szczyty gościnności, a zamiast polskich podskoków i całowania po rączkach spotkała ich niewdzięczność. Ależ to klasyka.
Z datą Sylwestra 1928 roku w Niemczech wydano ordynację na temat szkolnictwa polskiego. Zaczynała się ona nawet nieźle:
„Art.I.§.1. Do mniejszości w myśl poniższych zarządzeń zalicza się te części ludności Rzeszy, które przyznają się do polskości", §.2. Przyznawania się do polskości nie wolno ani sprawdzać, ani kwestionować."
Ale margaryna tylko udaje masło i jest z natury nie żółta, lecz biała. Już po paru latach rzeczywistość III Rzeszy, w rozziewie z cywilizowanymi, narzuconymi postanowieniami i duchem traktatów zawartych tuż po hekatombie I wojny, znów szybowała ku wzniosłemu celowi ogarnięcia świata, a zwłaszcza Wschodu Europy, darem germańskiej cywilizacji. Adrenaliny narodowej nie zaćmiła ciężka hańba narodu sprawców pierwszego, gigantycznego, historycznego mordu.