Szułdrzyński: Kandydaci jak króliki z kapelusza

Najprawdopodobniej w środę Radosław Sikorski ogłosi termin wyborów prezydenckich, formalnie rozpoczynając kampanię wyborczą.

Publikacja: 03.02.2015 22:04

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa

Będzie ona inna niż wszystkie do tej pory. Tym razem chyba nikt z kontrkandydatów obecnego prezydenta nie wierzy w zwycięstwo, każdy natomiast chce przy okazji wyborów zrealizować swoje polityczne cele.

Ta kampania dla kandydatów PiS, PSL i SLD – a więc trzech z czterech najważniejszych partii politycznych – będzie okazją do debiutu w ogólnopolskiej polityce. Młodsi pretendenci będą promowali przede wszystkim siebie, a dopiero potem swoje partie.

Warto też dostrzec, że wybory głowy państwa w Polsce ujawniają słabość naszej polityki. W Stanach Zjednoczonych, choć do wyborów prezydenckich zostały niemal dwa lata, już dziś dyskutuje się o kandydatach obu najważniejszych partii. Nie wiemy rzecz jasna, kogo wskażą demokraci czy republikanie w prawyborach, ale już teraz możemy zakreślić krąg osób, które mogą się starać o nominację.

A w Polsce? Najwcześniej swego kandydata zgłosił PiS – pół roku przed wyborami. Kandydatka SLD pojawiła się – trochę jak królik z kapelusza – cztery miesiące przed elekcją. Kandydata PSL poznaliśmy dopiero teraz – trzy miesiące przed głosowaniem.

To brak profesjonalizmu. Stare powiedzenie mówi, że kampania wyborcza zaczyna się dzień po wyborach. Ale jak budować kampanię, jeśli partie wyciągają kandydatów jak z kapelusza tuż przed wyborami? Jak kandydaci mogą budować swoją polityczną pozycję, skoro nie są samodzielnymi liderami, ale ludźmi znikąd, których autorytet opiera się wyłącznie na rekomendacji partyjnych przywódców?

Dzień po przegranych wyborach zapomną o politycznych aspiracjach i będą musieli wrócić do szeregu, na miejsce, które wskaże im szef partii. Nie mają żadnej pewności, czy za cztery lata znów będą kandydować, bo może szczęście (czyli prezes lub przewodniczący) uśmiechnie się do kogoś innego.

Nie mają nawet pewności, czy dziedziny, w których się w polityce specjalizowali, których się przez lata uczyli, do czegoś im się przydadzą. Bo w Polsce murowany kandydat na ministra sprawiedliwości może zostać ministrem infrastruktury, a specjalista od obronności może być „rzucony" na kulturę. Karuzela się kręci.

Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi
Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców