W MGM Grand Arena Amerykanin wygrał zdecydowanie i jest teraz posiadaczem trzech mistrzowskich pasów (WBC, WBA, WBO) w wadze półśredniej. Przy okazji Mayweather jr zarobi prawdopodobnie nie mniej niż 180 mln dolarów, co jest kosmicznym rekordem, nie tylko w historii zawodowego boksu.
Oczekiwania przed tym pojedynkiem były ogromne, mówiono o nim od pięciu lat. Sądzono, że emocje i jakość widowiska dorównają pieniądzom towarzyszącym kolejnej „Walce Stulecia". I trudno się dziwić, z jednej strony mieliśmy przecież niepokonanego na zawodowych ringach od 1996 roku mistrza pięciu kategorii wagowych Mayweathera Jr, z drugiej Pacquiao, bohatera Filipin, który mistrzowskie pasy zdobywał w ośmiu wagach.
Wydawało się, że zderzenie mistrza kontry (Mayweather Jr) z agresorem tej klasy co Filipińczyk rozpali ring w Las Vegas do białości. Ale nic takiego się nie stało. Pacquiao nie podjął ryzyka, zadawał zbyt mało ciosów, a jeśli już próbował, to geniusz defensywy jakim jest Mayweather jr bez większych problemów sobie z tym radził.
Punktacja sędziów jest prawidłowa (118:110, 116:112, 116:112), Amerykanin był wyraźnie lepszy, można tylko dyskutować ile rund Pacquiao wygrał. Filipińczyk mówił po walce, że to on zasłużył na zwycięstwo, ale to kiepski żart, bo był bezradny. Oczywiście można mieć pretensje do Mayweathera, że nie zaznaczył swej dominacji jeszcze wyraźniej, że nie dążył do wygranej przed czasem, ale nie byłby sobą, gdyby to zrobił. Zawsze był profesorem bezpiecznego boksu, co potwierdził również na ringu w Las Vegas.
Ten pojedynek na pewno przejdzie do historii, bo pobito wszelkie rekordy finansowe, ale ze sportowego punktu widzenia, to niewypał. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni, wystarczy przypomnieć sobie inne walki, które biły finansowe rekordy, a wielkich emocji nie przyniosły: Mayweathera jr z Saulem Alvarezem (2013), Lennoksa Lewisa z Mike'em Tysonem (2002) czy Oscara De La Hoi z Felixem „Tito" Trinidadem (1999).