To, jak niechętnie przywódcy cywilizowanego świata podeszli do świętowania w Moskwie, pokazuje, jak zmieniło się ich podejście do Władimira Putina. Liderzy Zachodu nie chcą firmować Dnia Zwycięstwa w kraju, który prowadzi wojnę na Ukrainie. Odmawiają Rosji moralnego prawa do świętowania pokoju, ponieważ agresywnie zachowuje się ona nie tylko w stosunku do sąsiadów, lecz również innych państw NATO – choćby nieustannie naruszając ich przestrzeń powietrzną czy wysyłając okręty podwodne w pobliże ich wód terytorialnych. Paradę na placu Czerwonym zignorował nawet prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko.

Gorsza wiadomość jest taka, że czołowi przywódcy Zachodu nie przyjadą też na uroczystości do Gdańska. Świetnie, że będą tam prezydenci z regionu (m.in. Czech, Estonii, Litwy, Rumunii), dobrze, że będzie prezydent Ukrainy Petro Poroszenko (na niego akurat w Moskwie nikt nie czekał). Ale już Węgry przyślą odpowiednika naszego wicemarszałka Sejmu. Paryż wyśle... ministra obrony narodowej, Berlin – byłego prezydenta. Waszyngton amerykańskiego ambasadora. Z pewnością wydarzeniem będzie obecność w Gdańsku sekretarza generalnego ONZ Ban Ki-moona. Tyle tylko, że z Polski pojedzie on do Kijowa, a potem do Moskwy.

Skąd taki stosunek do obchodów na Westerplatte? Odpowiedzi mogą być dwie. Pierwsza – nasi sojusznicy uznali (sugerował mi to jeden z dyplomatów), że to spotkanie ma charakter wyborczy, nie chcą się więc włączać w polską kampanię.

Druga – zaprzyjaźnione z nami rządy zachowały się już wystarczająco stanowczo wobec Rosji, odrzucając jej zaproszenia. Nie chcą jednak ostentacyjnie przyjmować zaproszenie na uroczystości w Gdańsku, które Rosjanie uznali za wymierzoną w siebie prowokację.

A to by oznaczało, że Polska ma poważny kłopot z wizerunkiem, gdyż wielu naszych partnerów uważa nasz stosunek do Kremla za irracjonalny i nacechowany niezrozumiałą rusofobią. To byłby bardzo zły sygnał. Taka łatka znacznie ogranicza bowiem możliwości przekonywania innych do naszego stanowiska. Może więc najwyższy czas pracować nad tym, by być lepiej rozumianym na Zachodzie.