Wydawałoby się, że to nic nowego. Wszak legenda muzyki industrialnej i nowofalowej z Lublany skandalizuje już od 35 lat. Zaczęło się jeszcze w czasach komunistycznej Jugosławii, w której skład wchodziła także Słowenia. Artyści w trakcie swoich koncertów prezentowali multimedialne kolaże, wykorzystując estetykę sztuki nazistowskiej i socrealizmu, a także symbole religijne, czym poprzez budowanie bulwersujących skojarzeń narażali się ówczesnym władzom.
Jak wyjaśniał znany słoweński myśliciel Slavoj Žižek, była to „strategia nadidentyfikacji". Nie chodziło tu bynajmniej o charakterystyczne dla wszystkich dysydentów ironiczne naśladownictwo totalitarnej rzeczywistości, lecz o jej przerysowywanie. Mogło to nawet sugerować, że Laibach, serwując różne propagandowe treści, w gruncie rzeczy traktuje swoją rolę serio i się pod nimi podpisuje. A publiczność grupy nigdy nie była w stanie wyegzekwować od niej jakiejkolwiek deklaracji światopoglądowej.
W Europie Środkowej i Wschodniej lat 80. był właściwy kontekst dla takich eksperymentów ze świadomością masową. Realny socjalizm chylił się ku upadkowi, a zblazowana młodzież miała do oficjalnych sloganów partii komunistycznych stosunek cyniczny.
Inaczej rzecz się ma z rządzoną przez dynastię Kimów Koreą. To jedno z najbardziej odizolowanych państw świata. Trudno przewidzieć, ile lat panujący w niej system będzie jeszcze trwał, ale z pewnością sytuacja tam daleko odbiega od warunków, w jakich Laibachu słuchali trzy dekady temu młodzi ludzie w takich krajach jak Polska.
Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, w jaki sposób można realizować „strategię nadidentyfikacji" w dzisiejszym Pjongjangu. Czy da się bowiem jeszcze bardziej przerysować tyranię Kima? Być może. Na przykład w takim, pozbawionym jakichkolwiek zabezpieczeń, miejscu Laibach odważy się odegrać najbardziej wstrząsający spektakl w swojej działalności.