Problem z wydawaniem orzeczeń na podstawie sformułowań ogólnych czy klauzul generalnych jest taki, że pozostawia się ogromną swobodę organowi orzekającemu. O ile swoboda taka może być pożądana w różnych szczegółowych dziedzinach prawa, na przykład tych dotyczących szybko rozwijających się technologii, gdzie dynamiczne zmiany rzeczywistości wymuszają elastyczność, o tyle w kwestiach tak fundamentalnych jak prawo konstytucyjne stanowi problem. Ogólne sformułowania w konstytucji, zwłaszcza w sytuacji, w której sąd konstytucyjny ignoruje ich doprecyzowanie w ustawach, dają zbyt wielką władzę sędziom. Władzę de facto prawotwórczą, która powinna być zastrzeżona dla demokratycznych organów wybranych w wyborach powszechnych.

Jeszcze większym problemem jest orzekanie na podstawie doktryny. Wypracowane na uniwersytetach pojęcia prawnicze nie podlegają już zupełnie żadnej kontroli suwerena, a jedynie kontroli wewnątrzśrodowiskowej, w ramach której jeden uczony specjalista w danej dziedzinie recenzuje drugiego uczonego specjalistę w tej samej dziedzinie. Sąd, orzekając na podstawie wykształconych w taki sposób pojęć, jest już w najbardziej oczywisty sposób organem oligarchicznym, a nie demokratycznym.

Dlatego określenie „demokratyczne państwo prawne” jest pełne napięcia, ponieważ jego elementy mogą stać ze sobą w sprzeczności. Im bardziej państwo jest prawne, tym mniej jest demokratyczne, a im bardziej jest demokratyczne, tym mniej jest prawne. Konstytucja mogłaby być jednak napisana w taki sposób, żeby nie regulować kluczowych kwestii za pomocą ogólnych sformułowań, tylko podawać konkretne przepisy, które pozwalałyby na precyzyjniejsze rozstrzyganie sporów konstytucyjnych. Niestety nasza obecna ustawa zasadnicza jest pod tym względem wadliwa. Roi się w niej od ogólnych sformułowań. Dlatego być może rzeczywiście już najwyższy czas, by ją naprawić albo zmienić.