"Rzeczpospolita": Firmy chętnie zatrudniałyby więcej więźniów, ale barierą jest ich słabe wykształcenie. W szkołach i na kursach kształci się ok. 4,5 tys. osadzonych. Czego się uczą?
Prof. Wiesław Ambrozik, kierownik Zakładu Resocjalizacji UAM: Głównie pracy w zawodzie, np. jako operator wózka widłowego, glazurnik, posadzkarz itd. Poziom wykształcenia więźniów rzeczywiście jest niski. Na ok. 80 tys. osadzonych ponad 70 proc. to ludzie z wykształceniem co najwyżej zawodowym, nierzadko podstawowym. Mamy do czynienia z ludźmi wywodzącymi się ze zmarginalizowanych środowisk, którzy nie nadążają za wymogami szkolnymi. System edukacji ich odrzuca. Ale zdarzają się więźniowie, którzy nawet kończą studia.
System edukacji penitencjarnej wymaga zmian?
Oferta kształcenia więźniów jest uboga. Nie wykorzystujemy potencjału, jaki daje kształcenie. Oczywiście byłaby to inwestycja, ale przecież edukacja wprowadza człowieka w świat wartości, poszerza horyzonty, buduje społeczną świadomość – porządnie wykształcony więzień miałby większą szansę przystosować się do życia na wolności. W systemie amerykańskim osadzony nie ma szans na opuszczenie więzienia bez ukończenia szkoły średniej. W Polsce z takim rozwiązaniem wiązałyby się jednak pewne trudności, bo u nas wielu więźniów odbywa bardzo krótkie kary. Na Zachodzie tego nie ma; tam „krótkoterminowcy” karani są w innej formie: wolnościowej czy półwolnościowej.
Niektórzy więźniowie wykorzystywani są do prac społecznych. Przedtem muszą przejść szkolenie zawodowe?