Niedawno „Rzeczpospolita” zwróciła uwagę na problem tzw. wrzutek legislacyjnych, czyli przepisów, które nie są związane ani z tytułem ustawy, ani z jej główną materią, ale znajdują się w jej projekcie. Choćby sprawa uszczelnienia przepisów o Aptece dla aptekarza, które zostały wrzucone do projektu ustawy o ubezpieczeniach eksportowych. Takich przykładów jest więcej. Po co tak robić? Nie można uchwalić ich w odrębnych ustawach? Bo z perspektywy mediów wygląda to jak próba ukrycia przepisów, które mogą budzić kontrowersje, czy zagrzebanie pod innym tytułem – a nuż ktoś ich nie znajdzie.
Proces legislacyjny jest jawny, nie ma powodów, żeby jakieś przepisy ukrywać. To nawet nie jest możliwe. W przykładzie, który pan podał, nie chodzi o obawy czy wątpliwości. Patrzymy na to od strony pragmatycznej. Chodzi o to, że przy tylu projektach bardzo trudno prowadzić osobny proces dla każdego tematu. To się wiąże z zaangażowaniem Sejmu, Rady Ministrów itd., a co za tym idzie wymaga czasu. Z tego powodu czasem kilka projektów jest łączonych w jeden. Jednak cała procedura tworzenia nowego przepisu jest zachowana – wybiera się komisję, zbiera się Sejm itp. To sprawa wyłącznie formalna, czy poszczególne rozwiązania rozpatrywane są razem, czy osobno.
Ale to łączenie też powinno być robione z sensem. Trzymając się przykładu aptek: jest procedowana ustawa refundacyjna, która też zawiera zmiany w prawie farmaceutycznym. Biuro Legislacyjne Sejmu wskazało, że lepiej byłoby te przepisy o aptekach dołączyć do tej ustawy, a ubezpieczenia eksportowe zostawić oddzielnie.
Te procesy legislacyjne są na różnym etapie zaawansowania i trudno wprowadzić tego typu zmiany. Chcieliśmy, żeby te przepisy przeszły pełen proces legislacyjny, i zaczęliśmy od pierwszego czytania.
Ale podkreślam – to nie powoduje ograniczeń dla parlamentu. Każdy artykuł i paragraf jest rozpatrywany oddzielnie, a posłowie mają prawo się o każdym z nich wypowiedzieć.