Demografowie i ekonomiści nie mają wątpliwości. Żadne IKE, IKZE czy Pracownicze Plany Kapitałowe, ani nawet program 500+ nastawiony na zwiększenie liczby dzieci przychodzących w Polsce na świat nie naprawi obecnego systemu emerytalnego.
Jak ustaliła „Rzeczpospolita", rząd przymierza się na nowo do wprowadzenia jednolitej daniny. Pomysł został zarzucony po fali krytyki w 2016 r. Wszystko jednak wskazuje na to, że już niedługo pracujący na kontraktach cywilnoprawnych, samozatrudnieni, a także osoby dorabiające w kilku miejscach zapłacą wyższe składki. Wszystko po to, by ratować system emerytalny.
Ubogie kobiety i połowa mężczyzn
– Jedyna dobra wiadomość wynikająca z prognoz demograficznych Głównego Urzędu Statystycznego jest taka, że będziemy żyli dłużej. Przygotowaliśmy jednak ekonomiczny model polskiego społeczeństwa, w którym uwzględniliśmy różne postawy Polaków w kwestii pracowitości, wydajności i podejścia do oszczędzania na przyszłość. Wyszło, że 75 proc. osób z rocznika 1975 i młodszych, jeśli przejdzie na emerytury w obecnym wieku emerytalnym 60/65 lat, dostanie w przyszłości minimalne świadczenia – mówi prof. Joanna Tyrowicz z Wydziału Zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim i ośrodka badawczego GRAPE. – Taka perspektywa dotyczy praktycznie wszystkich kobiet i połowy mężczyzn - dodaje.
Z badań wynika, że podniesienie wieku emerytalnego i zrównanie go na poziomie 67 lat, zmienia sytuację tylko w niewielkim stopniu. Minimalne emerytury dostałoby wtedy około 40 proc. przyszłych emerytów.
Jedynym rozwiązaniem na przyszłość jest więc zmiana obecnego systemu emerytalnego. Pytanie tylko, na jaki.