Niestety, w wielu przypadkach jest to radość przedwczesna – szczególnie wtedy, gdy firma nie ujawnia warunków finansowych w czasie rozmów oraz gdy mamy do czynienia z zawodami, na które jest ogromny popyt na rynku.
Przyjęło się, że wybrany kandydat dostaje list intencyjny, w którym poza stanowiskiem są opisane warunki zatrudnienia (wynagrodzenie, premia, dodatki pozapłacowe) oraz przewidywany termin rozpoczęcia pracy. Zazwyczaj kandydat jest proszony o podpisanie i odesłanie tego dokumentu, co ma firmie zagwarantować, że złoży on w ustawowym terminie wypowiedzenie u obecnego pracodawcy i pojawi się w pracy we wskazanym dniu. Plusem listu intencyjnego jest jego elastyczność negocjacyjna. Kandydat może bowiem wyrazić opinię na temat warunków zatrudnienia i zaproponować alternatywne (oczywiście lepsze).
Jak jednak sama nazwa wskazuje, intencja wcale nie zobowiązuje ani firmy, ani kandydata do podpisania umowy! W mojej karierze zawodowej spotkałem się z wieloma przypadkami, gdy obie strony nie do końca zachowały się fair wobec siebie. Kandydat może np. wykorzystać list intencyjny, który go zadowala, do poprawienia swoich warunków pracy w aktualnej firmie. Nic nie działa lepiej w negocjacjach z przełożonym jak przedstawione czarno na białym propozycje konkurencyjnej firmy. W sytuacji, gdy dana osoba jest dla pracodawcy wartościowa, może on ulec presji i zgodzić się na podniesienie uposażenia pracownika. Zazwyczaj to kończy dalsze rozmowy z nowym pracodawcą. Niestety, taka postawa ma również negatywne skutki. Postawiony pod ścianą aktualny pracodawca może rozpocząć poufne poszukiwania zastępstwa i po pewnym czasie zwolnić krnąbrnego pracownika. Zdarzają się również przypadki, gdy kandydat, otrzymawszy od obecnego pracodawcy lepsze warunki niż te zapisane w liście intencyjnym, rusza na kolejne negocjacje z firmą, która chce go zatrudnić. Takie działanie jest wyjątkowo nieprzyzwoite i ma krótkie nóżki. Znam przypadki, gdy firma godziła się kolejny raz podnieść ofertę finansową, zatrudniała kandydata, ale stawiała mu tak wysokie wymagania, że kończył on karierę na okresie próbnym. Wyczucie w negocjacjach to podstawa, a zachłanność zazwyczaj kończy się porażką.
Firmy również mają sporo za uszami. Zdarza się, że kandydat po zaakceptowaniu listu intencyjnego składa wypowiedzenie, a niedługo przed rozpoczęciem nowej pracy dowiaduje się, że firma go jednak nie przyjmie.
Najlepszą radą zarówno dla kandydatów, jak i firm jest podpisanie umowy (o pracę, o współpracę) przed złożeniem wypowiedzenia. Nie jest to pełna gwarancja, ale przynajmniej dokument, którym można się podeprzeć w sądzie w razie chęci dochodzenia roszczeń.