Nie było po 1989 roku sytuacji, gdy wygrani wyborów tak bardzo się smucili, a przegrani byli w takiej euforii. Pisząc te słowa, mam do dyspozycji jedynie badania exit polls, ale jeśli pokryją się one z rzeczywistymi wynikami niedzielnych wyborów, to będzie można wytłumaczyć ten fenomen oraz pokusić się o kilka wniosków, które należy wyciągnąć z samorządowego starcia.
Liberalne miasta
Po pierwsze, narasta podział na „liberalne" miasta i „konserwatywną" prowincję. Malując obraz grubymi pociągnięciami politycznego pędzla, widać, że Polska zaczyna przypominać Stany Zjednoczone i inne kraje zachodnie, gdzie wyborcy liberalni zamieszkują większe ośrodki miejskie, podczas gdy „interior" zasiedlony jest elektoratem bardziej konserwatywnym. To fatalna wiadomość dla nas wszystkich – nasz kraj zaczyna pękać, jego obywatele tworzą dwa osobne, nierozumiejące się i pogardzające sobą nawzajem plemiona. Nie będzie to w przyszłości ułatwiać rządzenia państwem.
Polacy wybrali. Obserwuj relację "Rzeczpospolitej"
Po drugie, dominującym podmiotem opozycyjnym jest Platforma Obywatelska we współpracy z Nowoczesną. Schetyna potwierdził w niedzielę, że nie można go „bajpasować", że jest dziś liderem „antypisu" i to on w tym obozie będzie rozdawał karty. Nie zmarnował ostatnich trzech lat – uporządkował partię, stłumił wewnętrzną rebelię, zmajoryzował Nowoczesną i wyprowadził PO z notowań oscylujących wokół 15 proc., skracając dystans do rządzącego PiS do zaledwie kilku punktów procentowych. Jest dziś hegemonem w opozycji. Nawet jego zatwardziali przeciwnicy wewnątrz partii i poza nią muszą uwzględnić ten stan rzeczy.
Po trzecie, w niełatwej sytuacji są ci, którzy liczyli na potknięcie się Koalicji Obywatelskiej i budowanie na jej klęsce swoich projektów politycznych. Chodzi tu przede wszystkim o czającego się za rogiem Roberta Biedronia, którego potencjał jest dziś trudny do oszacowania. Budzi on nadzieje pewnych środowisk co najmniej w takim samym stopniu jak swego czasu Janusz Palikot czy Ryszard Petru. Dobry wynik Schetyny i Lubnauer jest dla niego kłopotem, bo nie może uzasadnić swojego wejścia do ogólnopolskiej polityki tym, że musi ratować kraj nie tylko przed rządami PiS, ale także nieudolnością opozycji. Dziś były prezydent Słupska musi raz jeszcze się wymyślić, bo plan wejścia całym na biało na ruiny i zgliszcza po KO spalił na panewce.