Sir John Curtice, najbardziej znany badacz opinii publicznej królestwa, mówi o remisie. W wyborach do szkockiego parlamentu regionalnego (Holyrood) w czwartek, których wyniki z powodu pandemii ogłoszono dopiero w ten weekend, 51 proc. głosowało za ugrupowaniami niepodległościowymi w okręgach jednomandatowych, ale 51 proc. poparło siły wierne Londynowi na listach regionalnych.
Starcie nierozstrzygnięte jest też na innym poziomie. Nicola Sturgeon, liderka Szkockiej Partii Narodowej (SNP), zapowiadała, że jeśli jej ugrupowanie uzyska bezwzględną większość, będzie to sygnał, że Szkoci domagają się kolejnego (po tym z 2014 r.) referendum niepodległościowego. Do takiego sukcesu zabrakło jednak jednego mandatu (SNP uzyskała ich 64 w 129-osobowym zgromadzeniu). Ale też separatyści mają wiele innych powodów do zadowolenia. Rzecz wyjątkowa, będą rządzić nieprzerwanie w Edynburgu od 2011 r. Razem z proniepodległościowymi Zielonymi (osiem mandatów) mają zdecydowaną większość w Holyrood. Próba budowy przez poprzedniego lidera SNP Alexa Salmonda alternatywnego (Alba) ugrupowania zakończyła się katastrofą (zero mandatów). Wreszcie dotkliwą porażkę ponieśli laburzyści, którzy z uwagi na agendę socjalną są konkurentem dla separatystów.