Prawo i Sprawiedliwość staje się zakonem PC, czyli gwardią najwierniejszych ludzi Jarosława Kaczyńskiego, którzy nie dyskutują, tylko wykonują jego polecenia – tej diagnozie byłego premiera i działacza PiS Kazimierza Marcinkiewicza chętnie przyklaskują przeciwnicy tej partii.
W ostatnich latach PiS faktycznie przeszło wstrząs. Partię tworzyły szerokie środowiska: i te bliskie prawicowej ściany, i politycy, którzy równie dobrze mogli wybrać Platformę. Między PiS a PO istniał więc “zbiór wspólny”, ale dziś politycy z tego zbioru opuszczają Kaczyńskiego. Zdaniem zbuntowanych PiS stało się partią ludową. – Udało mu się przejąć w części kraju elektorat PSL i Samoobrony – przyznaje socjolog Jarosław Flis. To efekt rządzenia w koalicji z LPR i Samoobroną, które Kaczyński zmiótł ze sceny politycznej. Nie weszły do Sejmu. Wyeliminowanie z polityki tych populistycznych partii to – według politologa Marka Migalskiego – największy sukces PiS. – Naprawdę duża rzecz. Nikt inny niż Kaczyński by tego nie dokonał. On, przejmując język tych populistów, jak również część haseł, przejął też ich wyborców i jest dzisiaj panem tego elektoratu – uważa.
Co prawda z powodu mariażu z populistami PiS straciło około 15 procent swego elektoratu z 2005 r. (przerzucił się na PO), ale zyskało 40 procent nowych wyborców. Ryzyko się kalkulowało, gdyby nie to, że ten ruch Kaczyńskiego jednocześnie skupił pod sztandarami Platformy cały negatywny elektorat wszystkich trzech partii – PiS, LPR i Samoobrony.
Ostatnie lata skaziły też PiS cechami partii władzy. Do elitarnego dotąd ugrupowania przystępowały setki ludzi, nierzadko dla kariery. A na lojalność takich działaczy trudno liczyć. – Każdy, kto po 2005 r. obserwował kuluary polityki, zwłaszcza regionalnej, wiedział, że nastąpił transfer aktywistów LPR czy Samoobrony do PiS. To kiedyś się odbije – opowiada Flis. Tak samo, jak to, że przez dwa lata PiS narobiło sobie wielu wrogów: w mediach, dużych miastach, wśród młodzieży, studentów. Flis jest przekonany, że Kaczyński nawet był zadowolony z ataków na niego – odbierał je jako potwierdzenie, że idzie dobrą drogą. Miał też nadzieję, że one mobilizują na rzecz PiS wyborców pośród obywateli zawiedzionych transformacją.
Wybory potwierdziły, że PiS jest partią konserwatywnego południa Polski. Jednak nie porwała ona np. terenów popegeerowskich, gdzie królowała PO. – Do 2005 roku uznawaliśmy za oczywiste, że w procesie transformacji niektórzy przegrywają, ale na własne życzenie i to ich problem. Kaczyńskiemu udało się zwrócić uwagę na wykluczonych, dowartościować ich. Dziś żadna partia nie ma szansy wygrać wyborów, jeśli nie myśli również o nich. Program “Polski solidarnej” pokazał, że nie da się już robić polityki egoistycznej. Przejął go Donald Tusk i m.in. dzięki temu wygrał wybory w 2007 roku – sądzi Migalski.