Szare eminencje mediów

Członek to brzmi dumnie – powiedział Marek Markiewicz, gdy został odwołany z funkcji przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Aktualizacja: 26.09.2009 02:19 Publikacja: 25.09.2009 21:36

Szare eminencje mediów

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Prezydent podjął decyzję, która ocaliła Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Lech Kaczyński, wbrew Sejmowi i Senatowi, przyjął zeszłoroczne sprawozdanie KRRiT z jej działalności, a to oznacza spokojną pracę tego gremium przez kolejny rok.

Rada Radiofonii to najbardziej kontrowersyjna ze wszystkich instytucji umocowanych w polskiej konstytucji. W ciągu 16 lat jej istnienia oskarżano KRRiT o nierzetelność, upolitycznienie mediów, grożono prokuraturą, Trybunałem Stanu, a nawet likwidacją. Choć Platforma Obywatelska w programie wyborczym z 2005 roku chciała jej likwidacji, nigdy nie podjęła tego tematu w Sejmie.

Wielokrotnie przy okazji dorocznych sprawozdań KRRiT ważyły się jej losy, bo odrzucenie sprawozdania przez Sejm, Senat i prezydenta oznacza koniec jej kadencji i rozpoczęcie wyłaniania nowej. Nigdy dotychczas tak się nie stało. Członkowie Krajowej Rady pobierają ministerialne pensje, mają służbowe samochody i asystentów. A czym się zajmują? Głównie publicznym radiem i telewizją, bo wybierają rady nadzorcze tych mediów.

[srodtytul]Szef bez Rady [/srodtytul]

Ustawę o radiu i telewizji, która wprowadziła instytucję Krajowej Rady złożoną z ludzi wybranych przez Sejm, Senat i prezydenta, napisał Marek Markiewicz. On też został jej pierwszym przewodniczącym powołanym przez prezydenta Lecha Wałęsę.

Już wówczas miał za sobą karierę w telewizji publicznej – w czasach PRL prowadził "Poradnik dobrych obyczajów", po 1989 roku został szefem łódzkiego ośrodka TVP, a później wiceprezesem Radiokomitetu, gdzie wsławił się m.in. zdjęciem z anteny niezależnego magazynu informacyjnego "Obserwator". Politycznie Markiewicz był związany z "Solidarnością". Nie krył też swojej sympatii do prezydenta Lecha Wałęsy. Prezydent obraził się jednak na niego, gdy Rada zagłosowała za powołaniem na szefa TVP Wiesława Walendziaka. – Powinni zrezygnować, jeżeli mają honor – mówił wówczas urażony Wałęsa o członkach KRRiT, którzy od niego otrzymali nominacje. Miał na myśli Markiewicza, Macieja Iłowieckiego i Ryszarda Bendera.

Wałęsa ostatecznie odwołał Markiewicza z funkcji przewodniczącego, gdy podpisał on koncesję dla Polsatu na ogólnopolską telewizję. Sprawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że Wałęsa nie miał prawa odebrać Markiewiczowi stanowiska, ale funkcja była już zajęta. Po zakończeniu kadencji w Krajowej Radzie Markiewicz przez lata prowadził autorski program w telewizji Zygmunta Solorza.

[srodtytul]ZChN-owiec i dekodery [/srodtytul]

– Z pomocą bożą i ludzką sprawa Radia Maryja zbliżyła się do pomyślnego końca – mówił uradowany Ryszard Bender, szef Krajowej Rady, podpisując ogólnopolską koncesję dla Radia Maryja.

Jej twórca, ojciec Tadeusz Rydzyk, również nie krył radości. – Wiele cudów przyczyniło się do zalegalizowania radia, także wielki prezent, jaki dostaliśmy, czyli nowy szef Rady – cieszył się duchowny.

Koncesja dla Radia Maryja to największe osiągnięcie Bendera, katolickiego polityka związanego z ZChN i profesora KUL.

To za jego czasów przyznano gros koncesji radiowych. Przesłuchaniu kandydatów do koncesji towarzyszyły niemałe emocje, bo większość rozgłośni już wcześniej nadawała programy bez niej.

Podczas przesłuchania Radia RMF FM Bender wyciągnął plakat reklamowy, który miał kompromitować tego nadawcę. Widniała na nim zakonnica rozwieszająca prezerwatywy na sznurze. Na górze był napis "Big Cyc", na dole "Wojna plemników", a w rogu logo Radia RMF. Plakat osobiście zerwał ze słupa innych członek Krajowej Rady Jan Szafraniec. Ostatecznie RMF dostało koncesję ogólnopolską.

Bender słabo sobie radził z kierowaniem KRRiT. Ubolewał, że o wszystkim decydował Markiewicz. Złożył dymisję, skarżąc się, że Rada odwlekała rozpatrywanie koncesji dla telewizji Niepokalanów.

Rada zaś zarzucała mu działania "na granicy korupcji". Chodziło o zagraniczny wyjazd Bendera sfinansowany przez producenta dekoderów.

[srodtytul]Wpuszczony w maliny [/srodtytul]

Po Benderze przewodniczącym Rady został reżyser Janusz Zaorski. Miał wiedzę o rynku mediów, bo był ostatnim prezesem likwidowanego Radiokomitetu. Wtedy nawet zaskarżył KRRiT do Naczelnego Sądu Administracyjnego za to, że pozbawia ośrodki regionalne TVP prawa do nadawania programu regionalnego.

Zaorski pozytywnie ocenia swoje dokonania w Radzie. – Moja ręka podpisała ponad 200 uchwał. Powstała wówczas telewizja Wisła, przepoczwarzona później w TVN, i Canal+ – mówi dziś Zaorski. – Tamte czasy oceniam owocnie w sensie faktów, ale źle się czułem w towarzystwie, które tylko politykowało.

Gdy próbował wprowadzić nową formę nadawcy społecznego (miał tworzyć media dla osób niepełnosprawnych), został przegłosowany przez pozostałych członków. – Zrozumiałem wtedy, że muszę odejść – podkreśla.

Ale w KRRiT Zaorski był uważany za człowieka prezydenta Lecha Wałęsy, który walczył z pozostałymi przedstawicielami Rady. Oskarżył, wraz z m.in. Tomaszem Kwiatkowskim, część członków o przyznanie koncesji na telewizję lokalną niezarejestrowanej jeszcze fundacji. Skończyło się zabawnie, bo wyszło, że Zaorski też podpisał tę uchwałę.

– To Tomasz Kwiatkowski wpuszczał nas w maliny, kilka lat później wyszło na jaw, że był agentem SB – tłumaczy.

Zaorski przyznaje, że nie chciał być urzędnikiem, woli pracę twórczą, dlatego do dziś w politykę się nie miesza.

Marek Jurek, następca Zaorskiego, tylko przez pół roku kierował Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Od początku nie krył swoich sympatii politycznych. – Zawiesiłem członkostwo w ZChN, ale nie zmieniłem poglądów, bo to właśnie za nie dostałem nominację – mówił dziennikarzom. W swojej krótkiej kadencji wsławił się obroną "WC Kwadransa" Wojciecha Cejrowskiego i Wiesława Walendziaka, prezesa TVP.

[srodtytul]Obrońca Kwiatkowskiego [/srodtytul]

Po nim Radą kierował Bolesław Sulik nominowany przez Unię Wolności, który po 45-letniej emigracji wrócił do Polski w 1991 r. Sulik był pierwszym przewodniczącym wybranym przez samą Radę i swoją funkcję sprawował rekordowo długo – trzy i pół roku. Marek Markiewicz napisał o nim w swojej książce, że jest sympatyczny, nieśmiały i wyraźnie lewicujący.

Gdy w 1997 roku koalicja SLD i PSL przejęła publiczne radio i telewizję, Sulik chciał się nawet podać się do dymisji. Szybko jednak zmienił zdanie. Politycy rządzącej wówczas AWS byli wściekli i chcieli obalić KRRiT, odrzucając jej sprawozdanie.

– Niektórzy politycy AWS sądzą, że położenie łapy na nadawcach publicznych to ogromny atut w grze politycznej – mówił wówczas Sulik.

W odwecie 120 posłów AWS i PSL podpisało się pod wnioskiem o postawienie Sulika przed Trybunałem Stanu. Zarzucano mu nierówne traktowanie nadawców komercyjnych i uniemożliwienie Radiu Maryja realizowania koncesji.

[srodtytul]Mniej ważni od sekretarza[/srodtytul]

Juliusz Braun, zanim trafił do KRRiT, był posłem Unii Wolności. Można powiedzieć, że miał największego pecha ze wszystkich szefów Krajowej Rady. To w czasie gdy on był przewodniczącym KRRiT, wybuchła tzw. afera Rywina. W tej sprawie musiał zeznawać przed sejmową komisją śledczą, choć to podczas jej prac wyszło, że wszystko toczyło się za jego plecami. Jak ustalono, na powoływanie zespołu ekspertów do prac nad feralną nowelizacją ustawy o RTV większy wpływ niż przewodniczący miał sekretarz rady Włodzimierz Czarzasty.

W marcu 2003 roku Braun zrezygnował z funkcji przewodniczącego KRRiT. – Opowiadam się za ładem demokratycznym w świecie mediów, a pan Czarzasty za ograniczeniem tej wolności, bardzo się tego boję – mówił wówczas Braun. Ale członkiem KRRiT był jeszcze przez dwa lata.

Kolejna przewodnicząca, Danuta Waniek, weszła do Rady w 2001 roku. Robiła to niechętnie, bo wolała kandydować do Sejmu. W SLD zabrakło jednak dla niej pierwszego miejsca na warszawskiej liście kandydatów.

Gdy wybuchła afera Rywina i prezydent Aleksander Kwaśniewski zaapelował, by Rada podała się do dymisji, tylko Waniek i Waldemar Dubaniowski podporządkowali się wezwaniu. Nie zostali jednak odwołani, bo ówczesnemu prezydentowi najbardziej zależało na dymisji Włodzimierza Czarzastego, swojego trzeciego przedstawiciela, który jednak ani myślał rezygnować z Rady. Czarzasty – według m. in "Gazety Wyborczej" – stał się postrachem polskich mediów prywatnych, bo w zamian za przedłużenie koncesji miał się domagać wymuszania na nich sprzedaży części udziałów wskazanym przez siebie firmom. Kilku nadawców złożyło nawet doniesienia do prokuratury w tej sprawie.

[srodtytul]Człowiek prezydenta [/srodtytul]

Elżbieta Kruk, posłanka PiS, na posadę w KRRiT trafiła dzięki prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Współpracowała z nim wcześniej w NIK, Ministerstwie Sprawiedliwości i PiS. A w Radzie prezydentowi potrzebny był zaufany człowiek. Dziennikarze "Wysokich obcasów" porównali ją do poprzedniczki Danuty Waniek, która też trafiła do Rady po politycznej linii. – Nie będę zaprzeczać, że powołano nas w podobny sposób – mówiła ze śmiechem w maju 2006 roku. – Poza tym różnimy się wszystkim. Razem ze mną do KRRiT przyszły moje poglądy – zapewniała.

Już w pierwszych miesiącach urzędowania nałożyła surowe kary na dwa programy pokazywane w Polsacie. Pierwsza dotyczyła talk -show Kuby Wojewódzkiego (dziś TVN), w którym Kazimiera Szczuka parodiowała niepełnosprawną prezenterkę Radia Maryja Magdalenę Buczek, a druga programu "Nieustraszeni", w którym uczestnicy jedli na oczach widzów żywe dżdżownice. Na oba programy nałożono kary po 500 tys. zł.

Kruk została powołana przez prezydenta do Rady od razu na stanowisko przewodniczącej. Trzy miesiące po jej powołaniu Trybunał Konstytucyjny orzekł, że było to niezgodne z konstytucją. Kruk na chwilę przestała pełnić tę funkcję, bo sama KRRiT wybrała ją na przewodniczącą. Jesienią 2007 roku zrezygnowała z zasiadania w Radzie, wybierając udział w wyborach do Sejmu.

[srodtytul]Do trzech razy sztuka? [/srodtytul]

Schedę po Kruk przejął Witold Kołodziejski. W odróżnieniu od byłej przewodniczącej od wielu lat pracował w mediach. Wiele lat pracował w Polskim Radiu i w TVP. Był autorem oraz wydawcą programów religijnych. Ale zasiadał także w stołecznej radzie miejskiej z ramienia PiS. Z rekomendacji tej partii trafił również do KRRiT.

I będzie zapamiętany jako obrońca szefów TVP i Polskiego Radia kojarzonych z PiS. Ale ostatnie miesiące to dla niego głównie walka z p. o. prezesa TVP Piotrem Farfałem. Dotychczasowy prezes nie uznaje swojego odwołania przez nową radą nadzorcza, bo podważa legalność właśnie uchwały KRRiT. Złożył nawet w tej sprawie wniosek do sądu. KRRiT z Kołodziejskim na czele doniósł z kolei na Farfała do prokuratury, bo ten blokuje ich pracę. Kołodziejski w walce z Farfałem wspierał już trzech prezesów TVP: Andrzeja Urbańskiego, (który został zawieszony), Sławomira Siwka (którego nie zarejestrował sąd) oraz Bogusława Szwedo (wniosek o jego rejestrację w przyszłym tygodniu rozpatrzy KRS). Kołodziejski ma także szansę przejść do historii jako szef Krajowej Rady, który rozpoczął erę cyfryzacji telewizyjnej w Polsce. Ale także w tej sprawie musi walczyć z Farfałem.

Polityka
Kampania w cieniu wojny na Wschodzie
Polityka
Dyrektor NASK: Afera z reklamami atakującymi konkurentów Rafała Trzaskowskiego to może być prowokacja
Polityka
„Ukraść wybory, dokonać ogromnej manipulacji”. Jarosław Kaczyński mówi o nadużyciach w kampanii
Polityka
Afera ze spotami wyborczymi. Prezydent Andrzej Duda chce informacji od ABW
Polityka
Wieczór i poranek wyborczy „Rzeczpospolitej” w rp.pl