Sezon polowań na prezydentów

Lista miast, których obywatele mają dość swoich władz, jest coraz dłuższa. Od słów przechodzą do... referendów.

Publikacja: 20.07.2013 08:05

Sezon polowań na prezydentów

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Już w poniedziałek warszawska Wspólnota Samorządowa złoży podpisy zebrane pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Burmistrz Ursynowa Piotr Guział, inicjator referendum, zapewnia w rozmowie z „Rz", że ma już zebranych przeszło 200 tys. podpisów poparcia od warszawiaków, a wymaganych jest jedynie 135 tys.

Prawdopodobieństwo, że do referendum dojdzie, jest więc ogromne. Nic dziwnego, że na Platformę padł blady strach. Ewentualna utrata władzy w stolicy to sprawa prestiżowa.

Powstanie warszawskie

Dlatego PO wytoczyła najcięższe działa w obronie swojej prezydent. Najpierw pojawiły się argumenty, że odwoływanie prezydenta na rok przed wyborami samorządowymi nie ma sensu, bo: a) nowy prezydent nic nie zrobi przez rok albo b) nie będzie żadnych wyborów, gdyż premier wyznaczy komisarza do końca kadencji, a więc w mieście nadal będzie rządziła PO lub c) szkoda 7 mln złotych, które miasto musi wydać na organizację referendum, lepiej przeznaczyć je np. na dożywianie w szkołach czy inny równie szlachetny cel.

Do boju ruszył też Donald Tusk. – Muszę powiedzieć, że nie ma drugiej tak dynamicznie rozwijającej się stolicy w Europie, jeśli chodzi o działania inwestycyjne – przekonywał dziennikarzy szef rządu. – Jak ktoś dużo robi, to ma też dużo przeciwników. Liczę, że warszawiacy odmówią udziału w referendum i w ten sposób wyrażą wotum zaufania dla Gronkiewicz-Waltz.

Politologom nie podoba się ta agitacja. – Rozumiem strategię premiera, który chce obniżyć frekwencję, aby referendum nie było ważne, ale to jest działanie antydemokratyczne – mówi Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalista od systemów wyborczych.

A Guział jest zdania, że te słowa to jawna kapitulacja szefa rządu. – Najwyraźniej premier nie wierzy w możliwość obronienia pani prezydent – ironizuje burmistrz Ursynowa. – Byłoby lepiej, żeby Donald Tusk, zamiast uczyć warszawiaków demokracji, zrobił coś konkretnego dla stolicy, np. obniżył janosikowe lub wziął na barki Skarbu Państwa zobowiązania z tytułu zwrotu nieruchomości z dekretu Bieruta. A nie zrobił nic.

Referendum w stolicy jest kolejnym z cyklu referendów gminnych, których w tej kadencji jest prawdziwy wysyp. Przyczyny za każdym razem są inne.

Słuszny gniew

W Ostródzie, która odwołała swojego burmistrza w czerwcu ubiegłego roku, mieszkańcy mieli mu za złe podwyższenie opłat lokalnych, wysokie bezrobocie, likwidację szkół, a nawet inwestycje poczynione na Euro 2012, w nadziei na zyski. Burmistrz był oburzony, że do jego odwołania doszło zaledwie po półtora roku sprawowania przez niego władzy i uznał to za sabotaż wobec miasta.

Burmistrz Raciąża stracił posadę w grudniu ubiegłego roku. Referendum zainicjowali radni, którzy zarzucali mu, że nie realizował zapisanych w budżecie inwestycji, takich jak np. monitoring czy uliczne oświetlenie. Najwyraźniej mieszkańcom też się to nie podobało, bo poparli wniosek radnych.

Elbląg wiadomo – miasto rozkopane wszerz i wzdłuż, 100-procentowe podwyżki czynszów w mieszkaniach komunalnych i wojaże prezydenta za publiczne pieniądze.

25 sierpnia do głosowania pójdą mieszkańcy Nidzicy. Grupa, która zainicjowała referendum, zarzuca burmistrzowi „nepotyzm i despotyzm". Co to konkretnie oznacza?

– Podobno za dużo wydaję na edukację, a za mało na zasiłki w opiece społecznej – skarżył się burmistrz dziennikarzowi PAP.

A to nie koniec. Na Pomorzu, w mateczniku PO, mieszkańcy Sopotu zbierają właśnie podpisy pod referendum w sprawie odwołania prezydenta Jacka Karnowskiego z PO. Inicjatorzy mówią, że od 2008 roku zadłużenie kurortu wzrosło 19-krotnie – z 8 do 149 mln zł.

Niemal wszędzie podnoszone są więc konkretne problemy i decyzje mieszkańców nie są bezzasadne.

Jednak Jarosław Flis uważa, że urodzaj na referenda samorządowe nie jest wynikiem słusznego gniewu mieszkańców, tylko wadliwego systemu wyborczego. Otóż – jak wyjaśnia – opozycja zorientowała się, że znacznie łatwiej odwołać urzędującego wójta, burmistrza czy prezydenta w referendum, niż pokonać go w normalnych wyborach. Dlaczego? – Urzędujący prezydent, burmistrz czy wójt ma na starcie 20-procentową przewagę nad konkurentami, bo jest kandydatem znanym i sprawdzonym – mówi Flis. – Ta przewaga dodatkowo powiększa się w drugiej turze wyborów, bo zwykle ma rywala partyjnego, który przegrywa, gdyż – jak to kandydat partyjny – ma więcej głosów negatywnych niż pozytywnych. To właśnie ten mechanizm sprawia, że wybory w konserwatywnym Krakowie zawsze wygrywa lewicowy Jacek Majchrowski.

Politolog twierdzi, że odwołanie prezydenta w referendum jest dlatego łatwiejsze, iż głosujący nie wiedzą, kto go może zastąpić, a więc do głosu nie dochodzą polityczne podziały. – Wszyscy się jednoczą przeciwko wspólnemu wrogowi, a na fali pogarszających się nastrojów społecznych i spadających ocen partii rządzącej operacja jest jeszcze łatwiejsza, gdy chodzi o prezydenta z PO – zaznacza Flis. – I to niestety jest patologia, bo nie powinno się normalnych wyborów zastępować referendami tylko dlatego, że są łatwiejsze do wygrania. Jestem pewien, że na rok przed następnymi wyborami będziemy mieli istną plagę referendów, jeżeli tego nie zmienimy.

Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, ma zupełnie inną ocenę sytuacji.

– PO wygrywała wybory na wszystkich szczeblach, bo cieszyła się największym poparciem elit opiniotwórczych od 1989 roku – mówi Chwedoruk. – Dlatego kontrola społeczna jej rządów była nikła. Dopiero gdy doszło do kryzysu, część elit nabrała wątpliwości co do jakości rządów PO. I to jest istota sprawy: Platformie żyło się zbyt wygodnie i nie poradziła sobie ze sprawowaniem władzy w sytuacji kryzysowej.

Prezydent utrudni

Prezydent Bronisław Komorowski podziela jednak zdanie Flisa, bo zamierza dokonać zmian w ordynacji samorządowej i utrudnić odwoływanie włodarzy miast poprzez podniesienie progu frekwencji, przy którym referendum jest ważne. Dziś, by wynik referendum był wiążący, do urn musi pójść trzy piąte mieszkańców, którzy uczestniczyli w wyborach samorządowych, a więc w przypadku Warszawy jest to niespełna 390 tys. osób.

– Chcemy, żeby do odwołania wójta, burmistrza czy prezydenta potrzeba było tyle samo głosujących, co uczestniczyło w ostatnich wyborach – mówi prezydencki minister Olgierd Dziekoński. – W zamian za to chcemy ułatwić mieszkańcom referenda tematyczne, w których będą podejmowali konkretne decyzje. Dlatego w tym wypadku proponujemy zniesienie wymogu frekwencji.

Minister Dziekoński powołuje się na doświadczenia Szwajcarii, która słynie z demokracji bezpośredniej.

– Tam konkretne decyzje bardzo często zapadają w referendum, a gdy niosą ze sobą obciążenia finansowe, to samorząd rozpisuje referendum w sprawie zgody na samoopodatkowanie mieszkańców na dany cel, co skutecznie studzi ewentualnych rozrzutników – mówi. – A jeżeli chodzi o referendum personalne, to w niektórych kantonach zostało ono w ogóle zniesione. My tak daleko nie idziemy.

Flis uważa jednak, że powinno się zmienić system, a nie po prostu podnosić frekwencję. – Można by razem z referendum przeprowadzić od razu wybory na następcę, to by uczyniło sytuację zdrowszą, a całą operację tańszą – przekonuje. Z kolei Chwedorukowi pomysł prezydenta w ogóle się nie podoba. – Jeżeli taka inicjatywa pojawia się po serii referendów wymierzonych we włodarzy z PO, to nabieram podejrzenia co do czystości intencji ustawodawcy – mówi politolog. – Rządzący ostatnio próbują ograniczać na każdym kroku nasze prawa obywatelskie. Obostrzenie lokalnego referendum to kolejny element tej układanki.

Tak czy inaczej projekt prezydenta trafi do Sejmu we wrześniu, a więc na losy Hanny Gronkiewicz-Waltz już nie wpłynie, bo w tym czasie procedura referendalna będzie w toku (o ile podpisy nie zostaną zakwestionowane). O tym więc, kto będzie rządził stolicą, mieszkańcy zadecydują na starych zasadach.

Już w poniedziałek warszawska Wspólnota Samorządowa złoży podpisy zebrane pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Burmistrz Ursynowa Piotr Guział, inicjator referendum, zapewnia w rozmowie z „Rz", że ma już zebranych przeszło 200 tys. podpisów poparcia od warszawiaków, a wymaganych jest jedynie 135 tys.

Prawdopodobieństwo, że do referendum dojdzie, jest więc ogromne. Nic dziwnego, że na Platformę padł blady strach. Ewentualna utrata władzy w stolicy to sprawa prestiżowa.

Pozostało 94% artykułu
Polityka
Polityczne Michałki: Rok rządu Tuska na trzy plus, a młodzi popierają Konfederację. Żółta flaga dla koalicji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
MSZ na wojnie hybrydowej z Rosją. Kto prowadzi walkę z dezinformacją
Polityka
Sikorski pytany o polskich żołnierzy na Ukrainie mówi o „naszym obowiązku w NATO”
Polityka
Partia Razem zakończyła postępowanie dyscyplinarne ws. Pauliny Matysiak. Jest decyzja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Sondaż: Wyborcy PiS murem za Mateuszem Morawieckim. Rządy Donalda Tuska przekonały 3 proc. z nich