Już w poniedziałek warszawska Wspólnota Samorządowa złoży podpisy zebrane pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Burmistrz Ursynowa Piotr Guział, inicjator referendum, zapewnia w rozmowie z „Rz", że ma już zebranych przeszło 200 tys. podpisów poparcia od warszawiaków, a wymaganych jest jedynie 135 tys.
Prawdopodobieństwo, że do referendum dojdzie, jest więc ogromne. Nic dziwnego, że na Platformę padł blady strach. Ewentualna utrata władzy w stolicy to sprawa prestiżowa.
Powstanie warszawskie
Dlatego PO wytoczyła najcięższe działa w obronie swojej prezydent. Najpierw pojawiły się argumenty, że odwoływanie prezydenta na rok przed wyborami samorządowymi nie ma sensu, bo: a) nowy prezydent nic nie zrobi przez rok albo b) nie będzie żadnych wyborów, gdyż premier wyznaczy komisarza do końca kadencji, a więc w mieście nadal będzie rządziła PO lub c) szkoda 7 mln złotych, które miasto musi wydać na organizację referendum, lepiej przeznaczyć je np. na dożywianie w szkołach czy inny równie szlachetny cel.
Do boju ruszył też Donald Tusk. – Muszę powiedzieć, że nie ma drugiej tak dynamicznie rozwijającej się stolicy w Europie, jeśli chodzi o działania inwestycyjne – przekonywał dziennikarzy szef rządu. – Jak ktoś dużo robi, to ma też dużo przeciwników. Liczę, że warszawiacy odmówią udziału w referendum i w ten sposób wyrażą wotum zaufania dla Gronkiewicz-Waltz.
Politologom nie podoba się ta agitacja. – Rozumiem strategię premiera, który chce obniżyć frekwencję, aby referendum nie było ważne, ale to jest działanie antydemokratyczne – mówi Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalista od systemów wyborczych.