We wtorek na posiedzeniu klubu SLD, jego szef i jednocześnie lider partii Leszek Miller zgłosił zaskakujący wniosek. Chciał, by posłowie głosowali wobec niego wotum zaufania. Wynik miał rozstrzygnąć, czy powinien dalej być przewodniczącym klubu w Sejmie.
Zagranie Millera było odpowiedzią na głosy śląskich działaczy, którzy kontestowali łączenie obu funkcji. Wniosek szefa Sojuszu został jednak odrzucony miażdżąca większością. Za głosowaniem opowiedział się zaledwie jeden poseł ze Śląska. - To pokazuje, że aż do wyborów parlamentarnych, żadnych rozliczeń centrali partyjnej nie będzie - mówi nam jeden z działaczy SLD. Dlaczego? - To z naszego punktu widzenia najważniejsze wybory. Walka o być albo nie być. Dlatego rewolucji nie będzie - przyznaje.
Jedyne zmiany, jakich można oczekiwać teraz od lewicy, dotyczą kwestii programowych. Partia zapowiada duże zmiany i odejście od tematów światopoglądowych, na rzecz społeczno-gospodarczych. - Polska lewica kiedyś z tego słynęła, ale gdzieś te atuty zostały zapomniane - tłumaczy nam osoba zaangażowana w prace.
SLD liczy, że szansą na odbicie w sondażach i pozyskanie nowych wyborców będą wybory prezydenckie. Skąd ten optymizm? W SLD wciąż żywy jest mit Włodzimierza Cimoszewicza. Po tym, jak w 1990 r., jeszcze z ramienia SdRP zdobył w wyborach prezydenckich prawie 10 proc, rozpoczął się powrót lewicy na polską scenę polityczną. – Po tym sukcesie SdRP przekształciło się w SLD i wróciliśmy do pierwszej ligi. Teraz znów stoimy u progu przełomu – słyszymy w partii.
Za tymi nadziejami, nie idą jednak fakty. Partia wciąż nie znalazła kandydata na prezydenta, a kolejne nazwiska same skreślają się z listy rekomendowanych. Mniej lub bardziej konkretne oferty odrzucili już Wojciech Olejniczak, Katarzyna Piekarska, Marek Balt czy Grzegorz Kołodko. Ci, którzy o start starają się sami, nie zyskują zaś poparcia wśród działaczy.