Reklama
Rozwiń

Francja: Premier Bayrou podpisuje cyrograf z Le Pen

Premier Bayrou chce uratować swój rząd przed upadkiem, obiecując skrajnej prawicy przejście na proporcjonalną ordynację wyborczą. To bardzo ryzykowny manewr.

Publikacja: 02.07.2025 04:58

François Bayrou

François Bayrou

Foto: REUTERS/Benoit Tessier

Pętla zaciska się wokół mniejszościowego rządu centrysty François Bayrou. Odkąd zaczął działać w grudniu, opierał się tylko na liberalnym bloku centrowym, któremu daleko do większości w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Musiał więc walczyć o przetrwanie za cenę prezydentów dla radykalnej lewicy i skrajnej prawicy. Ta strategia zdaje się jednak dochodzić do granic swoich możliwości. 

We wtorek z inicjatywy Partii Socjalistycznej parlament szykował się do głosowania nad wotum nieufności dla ekipy Bayrou. Spodziewano się, że rząd ją przetrwa, ale tylko dlatego, że premier obiecał Marine Le Pen poddanie pod głosowanie zmiany ordynacji wyborczej. Obecny system większościowy w dwóch turach miałby zostać zastąpiony ordynacją proporcjonalną. Szef rządu proponuje, aby okręgi głosowania odpowiadały departamentom, których jest we Francji 101. Nie jest jasne, czy wprowadzono by minimalny próg wejścia poszczególnych partii do parlamentu, jak to jest m.in. w Polsce czy Niemczech (na poziomie 5 proc.). 

Ordynacja proporcjonalna: Zjednoczenie Narodowe zyska najwięcej

Gdyby taki system zastosować, zamiast 139 deputowanych, Zjednoczenie Narodowe miałoby dziś 192 posłów. Zyskaliby też gaullistowscy Republikanie (zamiast 48 mieliby 62 deputowanych) – potencjalni sojusznicy Le Pen. Zdecydowanie mniej deputowanych (162 zamiast 192) miałby natomiast sojusz ugrupowań lewicowych (Nowy Front Ludowy). Bardzo straciłby też blok liberalno-centrowy (116 zamiast 163 posłów) związany z Emmanuelem Macronem. 

Czytaj więcej

Traktat z Nancy. Francja obiecuje nas obronić

Mimo to nie tylko Bayrou, ale sam prezydent popierają takie rozwiązanie. W historii V Republiki tylko raz (w 1986 r.) zastosowano ordynację proporcjonalną. Wprowadził ją François Mitterrand, który chciał w ten sposób wypromować skrajną prawicę (występującą wówczas pod nazwą Frontu Narodowego) i uniemożliwić przejęcie większości przez umiarkowaną, gaullistowską prawicę. 

Dziś jednak sytuacja jest zupełnie inna. Większościowa ordynacja miała być elementem stabilizującym system polityczny. Tak ją widział twórca obecnego ustroju Francji, Charles de Gaulle. Tyle że po raz pierwszy od powołania V Republiki w wyniku wyborów latem zeszłego roku powstały trzy mniej więcej równe bloki, które nie chcą ze sobą współpracować, a jednocześnie żaden nie jest w stanie zdobyć większości. To powoduje, że kraj dryfuje: nie ma możliwości przeprowadzenia żadnych poważniejszych reform. Zarówno Bayrou, jak i Macron liczą, że układ proporcjonalny zmusi partie do budowy koalicji, jak to jest w Niemczech. 

Bayrou chce, aby nowa ustawa została poddana pod głosowanie na przełomie tego i przyszłego roku. Liczy, że w ten sposób będzie trzymał w szachu skrajną prawicę, gdy wcześniej przyjdzie do głosowania nad budżetem na 2026 roku. W tej ustawie finansowej premier chce zawrzeć ok. 40 mld euro oszczędności, aby zacząć uzdrawiać rachunki zadłużonego po uszy państwa. Dla populistycznej, skrajnej prawicy (podobnie zresztą jak dla radykalnej lewicy) to jest jednak trudne do przełknięcia.

Le Pen opowiada się nie tylko za powrotem do ordynacji z 1986 roku, ale chce też systemu, który promowałby największe ugrupowania (taka ordynacja oparta na systemie d'Hondta obowiązuje m.in. w Polsce). Jednak liderka skrajnej prawicy jest gotowa zaakceptować propozycję Bayrou. Poza blokiem centralnym opowiada się też za tym lider Nowego Frontu Ludowego Jean-Luc Mélenchon, choć stawia na znacznie większe okręgi wyborcze odpowiadające francuskim regionom.

– Większość deputowanych chce przejścia na ordynację proporcjonalną – powiedział Bayrou.

Front Republikański zatrzymał marsz Le Pen do władzy

Taka rewolucja ustrojowa nie pozostaje jednak bez ryzyka dla tradycyjnych sił politycznych. W 2024 udało się zatrzymać drogę Le Pen do władzy, bo powstał tzw. Front Republikański: w drugiej turze wyborów wszyscy przeciwnicy skrajnej prawicy głosowali na tego jednego kandydata, który miał największe szanse pokonać Zjednoczenie Narodowe. Po zmianie ordynacji to już nie byłoby możliwe. 

Głosowaniu proporcjonalnemu są też przeciwne mniejsze ugrupowania, które dziś wspierają koalicję rządową. Chodzi przede wszystkim o Republikanów, spadkobierców gaullizmu. Ich nowy przywódca, niezwykle konserwatywny szef MSW Bruno Retailleau zapowiada, że w przypadku wejścia w życie nowego układu wyjdzie z rządu. Ekipa Bayrou miałaby wówczas jeszcze słabsze poparcie w parlamencie.

Czytaj więcej

Gaulliści idą w ślady Marine Le Pen. Twórca V Republiki przewraca się w grobie

Ale gra toczy się też na innym poziomie. Zgodnie z konstytucją Macron może rozwiązać parlament, ale tylko rok od poprzednich wyborów. Zyska więc taką możliwość 9 lipca. To kolejny środek nacisku na Le Pen. Liderka skrajnej prawicy została bowiem skazana za defraudację subwencji Parlamentu Europejskiego na pięć lat pozbawienia biernego prawa wyborczego. Zanim ten termin nie upłynie, nie będzie więc mogła się ubiegać o nowy mandat w Zgromadzeniu Narodowym, jeśli w wyniku rozwiązania parlamentu obecny straci. Dopiero sąd wyższej instancji zdecyduje wiosną przyszłego roku, czy jednak z tej kary zostanie zwolniona i będzie też mogła ubiegać się o Pałac Elizejski.

Do tego czasu będzie więc musiała zagrać pokerowo: w razie ewentualnego wejścia w życie proporcjonalnej ordynacji jej szanse na budowę koalicji większościowej i objęcie stanowiska premiera (na to akurat wyrok sądu jej pozwala) rosną. Jeśli jednak Zjednoczenie Narodowe w przedterminowych wyborach nie uzyska wystarczającej liczby deputowanych, Le Pen grozi polityczny niebyt: nie będzie już nawet deputowaną. 

Pętla zaciska się wokół mniejszościowego rządu centrysty François Bayrou. Odkąd zaczął działać w grudniu, opierał się tylko na liberalnym bloku centrowym, któremu daleko do większości w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Musiał więc walczyć o przetrwanie za cenę prezydentów dla radykalnej lewicy i skrajnej prawicy. Ta strategia zdaje się jednak dochodzić do granic swoich możliwości. 

We wtorek z inicjatywy Partii Socjalistycznej parlament szykował się do głosowania nad wotum nieufności dla ekipy Bayrou. Spodziewano się, że rząd ją przetrwa, ale tylko dlatego, że premier obiecał Marine Le Pen poddanie pod głosowanie zmiany ordynacji wyborczej. Obecny system większościowy w dwóch turach miałby zostać zastąpiony ordynacją proporcjonalną. Szef rządu proponuje, aby okręgi głosowania odpowiadały departamentom, których jest we Francji 101. Nie jest jasne, czy wprowadzono by minimalny próg wejścia poszczególnych partii do parlamentu, jak to jest m.in. w Polsce czy Niemczech (na poziomie 5 proc.). 

Pozostało jeszcze 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W USA umiera umiar. Trump tyranizuje republikanów, Musk tworzy nową partię
Polityka
Elon Musk zakłada nową partię. Jest komentarz Donalda Trumpa
Polityka
Przełomowa decyzja Sądu Najwyższego Izraela. Ultraortodoksyjni studenci - do wojska
Polityka
Elon Musk ogłasza powstanie nowej partii politycznej w USA. „Odda wam wolność”
Polityka
Lider opozycji w Baku: Zerwiemy z Rosją, ale najpierw reformy demokratyczne