Zdenerwowany, blady, bez maseczki, bez finezji ani nawet trafiającej celu złośliwości – Jarosław Kaczyński przemawiał w środę do opozycji nie jak strofujący przeciwników mocnymi słowami Józef Piłsudski, tylko jak tracący grunt pod nogami po Marcu '68 Władysław Gomułka.
W jednym prezes PiS przypomina jednak obu tych polityków. Łączy ich wskazywanie miejsca, w którym powinna być opozycja: to zdecydowane odosobnienie. Środowe wystąpienie w Sejmie, ze słowami skierowanymi do opozycji „macie krew na rękach" (bo wzywa do demonstracji przeciw rządowi), to nie tylko przekraczająca granice, bardzo ostra polemika, ale przede wszystkim emanacja czystego gniewu. W tym wystąpieniu nie było politycznego zamysłu czy bolesnych dla przeciwników argumentów. Tylko wściekłość. Nie pierwszy raz przydarza się to liderowi PiS. Można przypomnieć „mordy zdradzieckie" czy „stoicie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO" (choć te ostatnie słowa były przynajmniej zgrabną frazą).