Niemal dwa miesiące: tyle minęło od drugiej tury przedterminowych wyborów parlamentarnych, które nieopacznie rozpisał Macron. Tyle też czasu Francja nie ma nowego szefa rządu. Podobnego paraliżu nie widziano nad Sekwaną od drugiej wojny światowej.
W poniedziałek lista gości, którzy odwiedzili prezydenta, pokazuje skalę desperacji francuskiego przywódcy w poszukiwaniu premiera, który miałby zdobyć większość w 577-osobowym parlamencie. To była prawdziwa parada „dinozaurów”.
Czytaj więcej
Prezydent Francji, Emmanuel Macron, spotka się w poniedziałek z byłymi prezydentami Francji, Nicolasem Sarkozym i Francoisem Hollandem.
Najpierw pojawił się François Hollande. To on przed laty wyciągnął z politycznego niebytu Macrona, najpierw mianując go zastępcą sekretarza generalnego Pałacu Elizejskiego, a latem 2014 r. – ministrem gospodarki. Ruch dla socjalistycznego prezydenta był odważny, bo kandydat miał za sobą karierę w bankach inwestycyjnych, w szczególności Rothschilda. Ale Macron szybko go zdradził: stworzył konkurencyjne dla Partii Socjalistycznej ugrupowanie i podejmując walkę o najwyższy urząd w państwie, pozbawił Hollande’a możliwości ubiegania się o reelekcję.
Emmanuel Macron zawdzięcza karierę Franҫois Hollande’owi
Od tamtej pory panowie ze sobą nie rozmawiali. Jednak dziś Macron nie ma wyboru: musiał pójść do Canossy. Arytmetyka wyborcza jest bowiem bezwzględna. Jego liberalny blok Ensemble zebrał tylko 188 deputowanych, dużo poniżej 289 posłów, którzy zapewniają większość. Prezydent stara się więc rozbić radykalny blok lewicowy (Nowy Front Ludowy) i przyciągnąć na swoją stronę 66 deputowanych Partii Socjalistycznych (na 188, jakie ma NFL). Chodzi zaś o ugrupowanie, w którym Hollande utrzymuje duże wpływy.