Zbyt duża prędkość prezydenckiej kolumny i źle posprzątana autostrada po wcześniejszym wypadku mogły być przyczyną piątkowego incydentu z udziałem prezydenta, do którego doszło na autostradzie w okolicach Opola – ustaliła „Rzeczpospolita".
To niejedyne wątpliwości. Szef ochrony prezydenta źle dobrał auto do wizyty w góry. – To nie jest samochód terenowy – wskazują nasi rozmówcy.
Zdarzenie badają prokuratura i Biuro Ochrony Rządu, którego szef Andrzej Pawlikowski wszczął m.in. kontrolę przetargu z 2010 r., w którym kupiono ten samochód. – Taka rzecz nie powinna się zdarzyć – skomentował sam Andrzej Duda.
W piątek prezydent jechał z Karpacza, gdzie otwierał Mistrzostwa Polski Parlamentarzystów i Samorządowców w Narciarstwie Alpejskim, do Istebnej na spotkanie z podopiecznymi fundacji „Dorastaj z nami". Na wysokości Lewina Brzeskiego w prezydenckiej limuzynie strzeliła opona, BMW zjechało do rowu. Nikomu nic się nie stało, choć wypadek mógł się skończyć tragicznie.
Wiadomo, że kolumna miała włączone koguty i jechała – jako pojazdy uprzywilejowane – ponad przepisowe 130 km na godzinę. Według naszych informacji momentami mogło być to nawet ok. 200 km na godzinę. – Gdyby tak było, byłoby to niedopuszczalne – mówi nam jeden z funkcjonariuszy BOR.