Na dwa miesiące przed datą głosowania do parlamentu w Edynburgu (Stormont) starcie między dwojgiem najważniejszych szkockich polityków osiągnęło punkt krytyczny. Alex Salmond, który w 2014 r. złożył dymisję z urzędu pierwszego ministra po przegranej pierwszego referendum o niezależności Szkocji, oskarżył swoją następczynię Nicolę Sturgeon o fabrykowanie oskarżeń pod jego adresem i wstrzymanie publikacji odnoszących się do niego stenogramów przez parlament.
13 kobiet oskarżyło Salmonda o molestowanie seksualne. W procesie w 2019 r. został on jednak całkowicie oczyszczony z winy. W 2018 r. komisja szkockiego parlamentu uznała, że śledztwo „było tendencyjne". Teraz Salmond oskarża Sturgeon, którą wprowadził do polityki, o próbę „całkowitej eliminacji z życia publicznego i wtrącenia do więzienia".
Spór rozbudził w Londynie nadzieję, że jedność królestwa da się jeszcze obronić. Brexit, pandemia, załamanie gospodarki i rządy konserwatywne, których nie akceptuje większość lewicowo nastawionych Szkotów, złożyły się na niespodziewany wzrost poparcia dla idei budowy odrębnego państwa. Chce go już około 55 proc. respondentów. Idzie za tym także sukces samej SNP, która rządzi w Edynburgu od 2007 r.
Teraz wizerunek Sturgeon jako skutecznej menedżerki lepiej radzącej sobie z pandemią od Borisa Johnsona może zostać mocno nadwątlony. Wedle ostatnich sondaży SNP może liczyć na 45 proc. poparcia, na granicy uzyskania większości w parlamencie.
– Wszystko zależy od debaty parlamentarnej w sprawie oskarżeń wysuniętych pod adresem Salmonda i roli, jaką w tym odegrała Sturgeon – uważa sir John Curtice, czołowy socjolog kraju.