Liban, czyli szalona miłość na skraju przepaści

Liban jest na dnie i pomóc mu wyjść z zapaści ma przewrotny pomysł promocji kraju w formie przyznania, że znalazł się w spirali obłędu.

Publikacja: 18.11.2021 19:47

Realną władzę w Libanie sprawuje radykalny szyicki Hezbollah

Realną władzę w Libanie sprawuje radykalny szyicki Hezbollah

Foto: AFP

„A crazy love" – taki slogan pojawi się wkrótce na kadłubach samolotów Middle East Airlines i będzie używany w spotach reklamowych, promując atrakcje turystyczne Libanu. Ma dowodzić, że zakochać się można w kraju, w którym szaleje covid, ceny rosną w tempie geometrycznym, kryzys ekonomiczny pogłębia się z każdą niemal godziną, nie ma śladu stabilności politycznej, nie mówiąc już o braku prądu czy wody w kranach. Nic dziwnego, że zamiast 2 mln turystów dwa lata temu obecnie pozostały jedynie niedobitki.

– Bez względu na to, jak szalona jest obecna sytuacja w Libanie, możemy jedynie powiedzieć: „kochamy cię w twoim szaleństwie" – mówi szef firmy marketingowej z Dubaju, która opracowała strategię promocyjną. Cytowana fraza pochodzi ze znanego przeboju piosenkarki Fajruz o miłości do Libanu, jeszcze z sprzed wojny domowej, zakończonej trzy dekady temu. Z jej skutków kraj nie zdołał się otrząsnąć. Złudny jest widok nowoczesnego centrum Bejrutu odbudowanego niemal w całości ze zgliszcz wojennych. Zresztą w połowie ubiegłego roku przybyły nowe w okolicy portu po dewastującym część miasta wybuchu 2750 ton azotanu amonu, który zalegał w magazynach od lat.

Czytaj więcej

Liban bez prądu. Skończyły się zapasy paliwa

Eksplozja była potężnym ciosem dla całej libańskiej gospodarki i wysadziła zgniły od dawna układ polityczny, którego znakiem rozpoznawczym była wszechogarniająca korupcja. W tym roku we wrześniu udało się wprawdzie utworzyć rząd z sunnickim premierem na czele przy zachowaniu konstytucyjnej zasady, że prezydentem musi być maronita, a szefem parlamentu szyita. To jednak fasada.

– Krajem rządzi Hezbollah, to oni sprawują realną władzę. Kontrolują rząd, który nie jest bynajmniej gabinetem pozapartyjnych technokratów, i w ich bezpośredniej władzy jest ogromna część kraju. Mają broń, pieniądze i potężnego sojusznika w postaci Iranu – mówi „Rzeczpospolitej" Patricia Choder z bejruckiego dziennika „ L'Orient Le Jour".

Hezbollah, czyli Partia Boga, to organizacja radykalnych szyitów powstała w czasie libańskiej wojny domowej. Stała się najpotężniejszą siłą militarną i polityczną w Libanie. Sprowadza z Iranu deficytową benzynę, wypłaca swym bojownikom, którzy walczą po stronie Asada w Syrii i atakują Izrael, regularny żołd. Włada także żyzną doliną Bekaa, gdzie kwitnie ostatnio uprawa haszyszu. USA zakwalifikowały ją jako organizację terrorystyczną, UE jedynie jej zbrojne ramię.

Rosnące wpływy Hezbollahu w Libanie wywoływały od dawna reakcje Arabii Saudyjskiej, której największym wrogiem na Bliskim Wschodzie nie jest już Izrael, ale Iran. Hasan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, wygłasza regularnie w mediach antysaudyjskie tyrady.

Takie jest tło niedawnej decyzji Rijadu o zerwaniu więzi dyplomatycznych z Bejrutem i wprowadzeniu embarga na handel z tym, dawniej zaprzyjaźnionym, krajem, któremu udzielano od dawna wielomilionowej pomocy finansowej. To gwóźdź do trumny libańskiej gospodarki. Bezpośrednią przyczyną wprowadzenia embarga była wypowiedź jednego z ministrów rządu w Bejrucie o tym, że zwalczani militarnie przez Arabię Saudyjską i wpierani przez Iran rebelianci Huti w Jemenie nie są agresorami i mają prawo do obrony własnej. Minister wygłosił wprawdzie tę opinię, zanim został członkiem obecnego rząd, ale to dla Rijadu nie ma znaczenia. Zażądano jego dymisji, ale nie zgodził się Hezbollah wspierający obecnego premiera. – Kraj jest na skraju przepaści – tak premier Nadżib Mikati ocenił sytuację w informacji przesłanej do członków swego gabinetu. Ta ocena trafiła do libańskich mediów.

Za Arabią Saudyjską podążyły Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt i Bahrajn, odwołując swych ambasadorów z Bejrutu i zmuszając do wyjazdu szefów libańskich placówek dyplomatycznych z ich krajów. Oman i Katar wspierają te decyzje. W krajach Zatoki Perskiej pracuje na stałe 360 tys. Libańczyków wysyłających do domu miliony dolarów, co jest kroplówką dla całej gospodarki.

– Już teraz niemal dwie trzecie mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa, a jedna piąta, która dysponuje jeszcze jakimiś pieniędzmi, nie może nabyć najpotrzebniejszych rzeczy, bo ich po prostu nie ma, np. lekarstw – mówi Patricia Choder. W Bejrucie prąd jest w gniazdku jedynie dwie godziny dziennie, a kupno elektryczności od dostawców dysponujących prywatnymi generatorami kosztuje fortunę.

„A crazy love" – taki slogan pojawi się wkrótce na kadłubach samolotów Middle East Airlines i będzie używany w spotach reklamowych, promując atrakcje turystyczne Libanu. Ma dowodzić, że zakochać się można w kraju, w którym szaleje covid, ceny rosną w tempie geometrycznym, kryzys ekonomiczny pogłębia się z każdą niemal godziną, nie ma śladu stabilności politycznej, nie mówiąc już o braku prądu czy wody w kranach. Nic dziwnego, że zamiast 2 mln turystów dwa lata temu obecnie pozostały jedynie niedobitki.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
USA i Wielka Brytania nakładają nowe sankcje na Iran. „Jesteśmy o krok od wojny”
Polityka
Nie puszczają urzędników nawet na Białoruś. Moskwa strzeże swoich tajemnic
Polityka
Rosjanie chcieli zaatakować bazy USA w Niemczech
Polityka
Unia nie potrafiła nas ochronić. Ale liczymy na to, że to się zmieni
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Polityka
Prezydent Botswany grozi. Słonie trafią do Hyde Parku?