Szefowie łotewskiego i estońskiego resortów sprawiedliwości spotkali się we wtorek w Rydze i wydali wspólne oświadczenie, z którego wynika, że kraje niebawem mogą wystawić Rosji rachunek za „szkody wyrządzone w okresie okupacji radzieckiej”.
Czytaj także: Mularczyk: Jeśli nie ma kary, za wywołanie wojny, to jest amoralne
Obecnie trwają międzyresortowe prace, rozważane są różne warianty i mechanizmy prawne, które kraje bałtyckie mogłyby zastosować, występując z miliardowymi roszczeniami. Zarówno w Rydze, jak i Tallinie zapowiadają, że temat ten zostanie poruszony na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych.
300 miliardów euro
Kilka lat temu Łotysze oszacowali, że Związek Radziecki naraził państwo łotewskie na straty w wysokości co najmniej 300 mld euro. Do takiego wniosku doszła specjalnie powołana jeszcze w 2005 roku rządowa komisja, która podliczyła straty ludzkie i materialne. Członkowie komisji uznali wtedy, że w okresie ZSRR Moskwa na terenie Łotwy sponsorowała jedynie radziecką armię i zaniedbała rozwój kraju.
– Nie doczekamy się raczej żadnej rekompensaty od Rosji, która wszystkiego się wypiera. Takie działania mają znaczenie symboliczne, warto przypominać o tym okresie historii i mówić o stratach, jakie ponieśliśmy – mówi „Rzeczpospolitej” Aivars Ozolinš, jeden z czołowych łotewskich publicystów.
– Szkody, jakie nam wyrządzono, trudno oszacować w pieniądzach. Łotewscy eksperci zastanawiali się, jak rozwijałaby się Łotwa, gdyby nie utraciła niepodległości. Wystarczy spojrzeć na rozwój innych podobnych krajów, którzy okupacji nie doświadczyli – dodaje.
Podobna rządowa komisja działa również w Estonii, ale strat po radzieckiej okupacji jeszcze nie podliczono. Estońscy historycy twierdzą, że w wyniku niemieckiej i radzieckiej okupacji kraj stracił nawet 18 proc. ludności, czyli około 180 tys. ludzi.
– Nie jesteśmy wrogami Rosji. Ale warto rozumieć to, co przeżył naród estoński. Naszych wojskowych rozstrzeliwano w czasach stalinowskich tak samo jak polskich żołnierzy. Nie ma dzisiaj rodziny w Estonii, której nie dotknęłyby represje komunistyczne – mówił w marcu ubiegłego roku w rozmowie z „Rzeczpospolitą” były prezydent Estonii Arnold Rüütel.
Zdaniem Moskwy
Państwa bałtyckie zostały wchłonięte do ZSRR w 1940 roku w skutek postanowień zawartych w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Rok później po ofensywie Trzeciej Rzeszy na ZSRR zaczęła się tam okupacja niemiecka, a w 1944 ponownie wkroczyła Armia Czerwona. Rosja stała się spadkobiercą Związku Radzieckiego po jego upadku, ale nigdy nie przyznała się do okupacji państw bałtyckich.
Dzisiaj w Moskwie na słowo „okupacja” reagują nerwowo. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow stwierdził, że „z taką terminologią Rosja się nie zgadza”. Zasugerował też, że o żadnych kompensacjach nie może być mowy. Jego zdaniem mieszkańcy państw bałtyckich powinni pamiętać o wkładzie, jaki „Związek Radziecki wniósł w rozwój infrastruktury i gospodarki”.
– Nie było żadnej okupacji. To było wyzwolenie ludzi od Hitlera – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Aleksiej Podbieriozkin, szef rosyjskiego Centrum Badań Wojskowo-Politycznych, działającego przy prestiżowym Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO).
– Nasz rząd powinien wystawić rachunek za każdego radzieckiego żołnierza, który zginął w trakcie wyzwolenia tych terenów. Ile dzisiaj kosztuje życie ubezpieczonego człowieka? Poza tym tych tak zwanych państw nie było na mapie, były to małe prowincje Imperium Rosyjskiego. Istniały w historii zaledwie kilkanaście lat w okresie pomiędzy I a II wojną światową – dodaje Podbieriozkin.