To było najdłuższe spotkanie Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem od czasu, gdy obecny premier przegrał bój o prezydenturę. Między politykami dochodziło do starć, sobotnie przyjęcie w prezydenckim ośrodku w Juracie było więc zaskakujące. Tym bardziej że przywódcy rozmawiali o projekcie ustawy ratyfikującej traktat lizboński, który ostro podzielił rządzącą PO z PiS i z Lechem Kaczyńskim.
– Atmosfera była sympatyczna. Długa i owocna rozmowa w cztery oczy – relacjonuje Sławomir Nowak, szef Gabinetu Politycznego Premiera. Ponad pięć godzin Kaczyński i Tusk spędzili bowiem wyłącznie ze sobą. Nowak z asystentem premiera czekali na szefa piętro niżej i mogli się tylko domyślać, co obecnie robią politycy, np. po serwowanym także im obiedzie. Nie zszedł do nich żaden ze współpracowników prezydenta, bo według informacji „Rz” żadnego z nich tam nie było.
Udało się nam ustalić, że politycy mówili też o sprawach międzynarodowych, swoich kontaktach z głowami innych państw i wyjaśniali napięcia nalinii prezydent – MSZ. – Rozmawialiśmy o wielu ważnych sprawach – tylko tyle o poruszanych tematach powiedział sam Tusk.
Zaskakująco dobrą atmosferę politycy żartobliwie opisywali w niedzielnej „Kawie na ławie” w TVN. – Mały kroczek do przodu przywódcy zrobili – mówił Eugeniusz Kłopotek z PSL. – Przy wódce? – pytał roześmiany Ryszard Kalisz z SLD. – Kieliszek dla dobra sprawy nie byłby zły – odparł Kłopotek.
Przywódcy rzeczywiście wypili trochę wina. A Tusk odbierał esemesy od żony, że obiad w domu stygnie i dzieci czekają, ale żeby się tym nie przejmował. – Obiad stał się kolacją i to jedyna, nieduża strata. Nie żałuję tych godzin – deklarował Tusk.