Jan Widacki, który reprezentował w tej komisji Klub LiD, teraz przeniesie się do koła demokratów. Trzej posłowie Partii Demokratycznej nadal będą pilotowali projekty, które rozpoczęli w Klubie LiD. A tym samym Widacki powinien zostać w komisji ds. nacisków. Jednak to wywołuje u posłów SLD pewną konsternację.
– Nie wiem, czy Widacki zostanie w komisji śledczej. Kto go będzie teraz bronił przed atakami PiS? – zastanawiał się Tadeusz Iwiński (SLD) w rozmowie z „Rz”. – Brak naszego przedstawiciela w speckomisji ds. nacisków może stanowić pewien problem – przyznaje Janusz Zemke (SLD). Joanna Senyszyn, wiceprzewodnicząca Sojuszu, uważa, że Widacki, który jest bezpartyjny, może w komisji reprezentować interesy lewicy.
– W końcu poglądy polityczne, spojrzenie na wymiar sprawiedliwości i na rolę PiS w państwie mamy bardzo podobne – mówi Senyszyn. Zastrzega się jednak, że ostateczna decyzja w tej sprawie należy do klubu, a ten jeszcze nie przedyskutował kwestii reprezentacji w komisji śledczej.
Komisja badająca ewentualne naciski polityczne na służby specjalne będzie ważnym elementem gry politycznej. Dobrowolne wyzbywanie się w niej miejsca może się odbić niekorzystnie na wizerunku lewicy. Dokooptowanie do niej kolejnego posła jest jednak niemożliwe, bo na mocy uchwały komisja pracuje w siedmioosobowym składzie. Z drugiej strony Sojuszowi trudno byłoby dokonać wymiany Widackiego na własnego człowieka.
– Nie wyobrażam sobie, by Sojusz chciał go odwołać ze speckomisji – mówi Marek Balicki z SdPl. – To byłby akt wrogości. Przecież demokraci nie odeszli z naszego klubu z własnej woli, tylko zostali z niego wypchnięci decyzją Wojciecha Olejniczaka.