"Dziś nie mam pracy. Ze względu na konflikt interesów zrezygnowałam z zawodu dziennikarza. I przyznam szczerze, że zaczyna mi to już nieco doskwierać. Proszę o adres tej mysiej dziury, w której mogłabym się bezpiecznie schować" - napisała prezes Anna Szymańska-Klich, w odpowiedzi na artykuł "Rzeczpospolitej" dotyczący spółek skarbu państwa i koncernów zbrojeniowych finansujących działalność kierowanego przez nią Instytutu.
Rzeczywiście sprawa jest poważna, Polakom coraz bardziej zagląda w oczy widomo kryzysu finansowego, kolejne firmy redukują zatrudnienie, dlatego też szukanie dziś pracy zaczyna być nie lada wyzwaniem. W tej sytuacji poświęcenie Pani Prezes zasługuje na duży szacunek społeczny. Naprawdę trzeba to docenić. Bardzo trudno byłoby bowiem być dziennikarzem rzetelnie przedstawiającym działania rządu, którego członkiem jest małżonek. Co bowiem mąż-minister powiedziałby w domu, przy kolacji, gdyby żona skrytykowała w swoim materiale działania jego szefa - premiera? W końcu taką publikacją mogłaby mu załatwić nawet dymisje.
A tak Anna Szymańska-Klich, nie pobierając pensji, nie biorąc udziału w codziennych działaniach instytutu, cztery razy w roku spotyka się z innymi członkami zarządu i dyskutuje o kierowanej przez siebie fundacji. Jednak po co w takim razie, skoro tak bardzo chciała uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o konflikt interesów, w ogóle zgodziła się kierować Instytutem, którym jak sama tłumaczy praktycznie nie kieruje? Dlaczego nie zrezygnowała z funkcji prezesa, przynajmniej na czas pełnienia przez męża funkcji szefa MON? Wówczas nie byłoby żadnej afery...
Tymczasem stało się inaczej. Pani Prezes zapomniała bowiem (mimo, że jak sama wskazuje była dziennikarką), że rolą dziennikarza jest pokazywanie prawdy i upublicznianie budzących wątpliwości przypadków, które mogą mieć wpływ na decyzje podejmowane przez wysokich rangą urzędników państwowych. Tak właśnie jest w tym przypadku. Dlatego dziwię się, że Pani Prezes nie napisała nic na temat sprawy wsparcia jednej z organizowanych konferencji przez włoski koncern, którego spółka zależna będzie walczyła w opiewającym na gigantyczne pieniądze przetargu organizowanym przez MON. Ten sam MON, którym kieruje właśnie jej mąż.
Tymczasem zamiast argumentów i sprostowania ewentualnych nieprawdziwych informacji Pani Prezes potwierdziła opisane przez "Rzeczpospolitą" przypadki. Instytut był bowiem finansowany zarówno przez spółki kontrolowane przez Skarb Państwa (Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy i PKN Orlen), jak i koncerny działające w branży zbrojeniowej. W czym więc problem? W tym, że "Rzeczpospolita" zainteresowała się sprawą? Czy może jednak skoro objęła nad niektórymi konferencjami organizowanymi przez Instytut patronat medialny nie ma do tego prawa?