Przez ostatnie pięć lat Marek Belka, rocznik '52, dzielił czas między Stany Zjednoczone i Polskę. W USA pracował najpierw jako sekretarz komisji ONZ ds. Europy, a później jako dyrektor departamentu europejskiego w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. W Łodzi wypoczywał, pieląc przydomowy ogródek i kosząc trawniki. Tak było do 13 maja. Tego dnia przyjechał do Akwizgranu na wręczenie Donaldowi Tuskowi nagrody Karola Wielkiego, a wyjechał z propozycją objęcia stanowiska prezesa NBP.
Leszek Miller, były premier SLD, uważa, że kandydatura Belki, choć pod względem merytorycznym bez zarzutu, jest obliczona na odebranie w wyborach prezydenckich głosów Grzegorzowi Napieralskiemu, a tym samym na osłabienie całej formacji. – Nie ukrywam, że mnie to martwi – mówi Miller.
[srodtytul]Tenis, kajak, piłka[/srodtytul]
Belka to chodząca anegdota. Wszyscy pamiętają, jak mówił o swojej rzekomej znajomości z Jennifer Lopez i jak krzyczał z trybuny sejmowej na posłów "do roboty!". Politycy SLD usłyszeli od niego: – Jesteście głupi jak paczka gwoździ.
Miller opowiada następującą historię: – Belka po objęciu w 2004 r. stanowiska premiera odwołał jednego wojewodę – łódzkiego. Łódź to było moje miasto, więc go spytałem, dlaczego to zrobił. I usłyszałem: "Ty miałeś swojego wojewodę, ja chcę mieć swojego". I rzeczywiście powołał na to stanowisko jakiegoś kolegę ze studiów, który nie był ani trochę lepszy od poprzednika.