Przed wtorkowymi wyborami do izraelskiego parlamentu każdy kładzie na stół, co ma najlepszego.
Netanjahu zapowiada włączenie do Izraela osiedli żydowskich na okupowanym Zachodnim Brzegu. To przełom i szok w skali międzynarodowej, gdyż oznacza koniec wszelkich dyskusji na temat rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego w postaci utworzenia państwa palestyńskiego obok istniejącego żydowskiego.
Jego najpoważniejszy konkurent generał Benny Gantz przypomina, że armia izraelska pod jego dowództwem wyeliminowała 1364 terrorystów. Chodziło o Strefę Gazy i wojnę w 2014 roku. Na lewej stronie izraelskiej sceny politycznej przypisywanie sobie zasług za zabijanie uznano za skandal.
W podobny sposób oceniono kampanię byłej minister sprawiedliwości Ajelet Szaked, która w wyborczym spocie swej nowej partii przedstawiała się na tle flakonu perfum o nazwie „Faszyzm", czemu towarzyszyły skargi na stan demokracji.
Tak wygląda obecna kampania wyborcza po izraelsku. Jest w niej niemało akcentów społecznych, światopoglądowych czy gospodarczych, ale nigdy jeszcze nie były na tak dalekim planie jak obecnie. Wtorkowe wybory nie są niczym innym niż referendum w sprawie premiera Netanjahu.