Skąd to przekonanie? „Lewacy" pana zdaniem nie są zagrożeniem, a „faszyści" już tak?
Bo każde ich zachowanie jest niezgodne z prawem. Bierność policji powoduje, że czasem warto się zastanowić nad innymi środkami. Właśnie po to, żeby uspokoić te nastroje i pokazać, że nie mogą czuć się bezkarnie wykrzykując te hasła podczas spotkań, na których ludzie w wolnym kraju chcę przedstawiać swoje poglądy. Dyskutujmy, ale nie przekrzykujmy się, nie dyskryminujmy jedni drugich.
I dlatego postanowiliście używać tych samych metod, których używają środowiska neofaszystowskie? Przecież to się niczym nie różni. Może przypomnę panu, jakim językiem Janusz Palikot nawołuje do stworzenia takiej listy. "Są jak pluskwy: poukrywani, pochowani, ale jeśli dać im żer, wyłażą z tych swoich szpar i nagle jest ich pełno. Sfotografujemy mordę za mordą. Opublikujemy dane. Wywiesimy plakaty w miastach, dzielnicach , na ulicach – wszędzie tam gdzie żyją. Tam ich powiesimy, aby każdy widział z imienia i nazwiska kim są. Będziemy na nich pluć, gnębić w miejscu pracy. Niech czują się słabi, niech się boją. Wyśmiejemy ich, ich znajomych, ich bliskich".
Jak powiedziałem wcześniej, lista Redwatch atakowała ludzi tylko dlatego, że mieli inne poglądy. Te osoby nie zagrażały niczyjemu bezpieczeństwu. Nie było sytuacji, w których ktoś o poglądach lewicowych jak np. Robert Biedroń, bo takie nazwiska były na tej liście, stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Natomiast jeżeli oni, mam na myśli grupę, do której był skierowany ten wpis, widzą zielone światło od organów policji czy prokuratury, która swastykę uznaje za symbol miłości, to są dwie różne rzeczy. My mówimy o osobach, które bezkarnie mogą wypowiadać takie, a nie inne hasła, czy dopuścić takich czy innych czynów. To są dwie inne rzeczy.