– Z dużym żalem odebrałam wiadomość o śmierci Mazowieckiego. Były wielką postacią, prawdziwym mężem stanu, a dla naszego środowiska kimś w rodzaju busoli – mówi Katarzyna Piekarska.

I wspomina moment, gdy osobiście poznała Mazowieckiego: – Zetknęliśmy się ze sobą, gdy miałam 19 lat. Spotykałam go na różnego rodzaju spotkaniach, ale bliżej poznałam go, gdy zaangażowałam się w prace w jego sztabie w wyborach prezydenckich – opowiada.

Jej zdaniem, Mazowiecki „był serdeczny i ciepły w bezpośrednich kontaktach". – Gdy zaangażowałam się w politykę, byłam chora i chodziłam o kulach. Zawsze się interesował moim stanem zdrowia i pytał, czy można mi w czymś pomóc. Zawsze namawiał ludzi młodych, by zostawali w polityce i zmieniali Polskę. Nie pamiętam, by kiedykolwiek podnosił głos. Gdy zaczynał mówić na spotkaniach, rozmowy milkły i wszyscy go słuchali.

Katarzyna Piekarska dodaje, że porażka Mazowieckiego w wyborach prezydenckich, w których nie przeszedł do drugiej tury, przegrywając ze Stanem Tymińskim, była ciosem dla całego sztabu. – Zebraliśmy się w klubie Hybrydy i gdy pojawiały się wyniki wyborów, rozbiło się momentalnie bardzo cicho, nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało. To było coś nieprawdopodobnego. Trudno było uwierzyć, że jesteśmy w stanie naszą demokrację oddać  byle komu. Wszyscy czekali na ogłoszenie oficjalnych wyników. Wydawało się, że może to jakiś błąd, jakiś chochlik. Po dziś pamiętam towarzyszące nam uczucia.

Piekarska mówi też, że zapamięta Mazowieckiego jako bardzo ciepłego i skromnego człowieka. – Kilka razy spotkałam go na przystanku autobusowym. Przejeżdżałam samochodem, zatrzymałam się i odwiozłam go na Mokotów. Dla niektórych to mógł być szok, że na przystanku stoi były premier, jednak takim po prostu był członkiem – podsumowuje Piekarska.