– Mamy bardzo precyzyjny plan. (...) I wierzę, że będziemy ten plan, który jest rozpisany miesiąc po miesiącu na lata do przodu realizować – deklarował premier Donald Tusk w sobotę.
Nie wiadomo jednak, co kryje się za tymi słowami. Analiza treści przemówienia wskazuje, że oprócz ogólników, które padły – wszystkim ma być lepiej, ma być więcej pracy, wyższe pensje, rząd chce wspierać rodzinę i drobny biznes, a w ciągu 6 lat „Polska stanie się najbardziej konkurencyjnym państwem w Europie" – nie wiadomo, jak miałby wyglądać ten cywilizacyjny skok. Premier skupia się na tym, co już zrobił, a nie na tym, co zamierza zrobić.
Darmowe pieniądze
Jeszcze bardziej niż brak konkretów i spoglądanie wstecz niepokoją dwie rzeczy, które można wyczytać ze słów lidera PO. Pierwsza – plan modernizacji opiera się wyłącznie na unijnych pieniądzach. Premier deklaruje: „mówimy o tych 400 mld zł, które są podstawą dla tego drugiego wielkiego skoku, tego drugiego otwarcia".
– Pamiętajmy, że pieniądze z Brukseli się skończą, a problemy zostaną. Dobrze, że rząd wywalczył dla nas spory zastrzyk, ale mamy do rozwiązania własne kłopoty, które wymagają często niepopularnych decyzji – podkreśla Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Przypomnijmy, że z UE mamy otrzymać w ciągu siedmiu lat niespełna 60 mld zł rocznie. Nasze PKB wynosi obecnie 1600 mld, czyli brukselskie pieniądze to zaledwie 3,5 proc. rocznego bogactwa. Spora część tych pieniędzy nie służy rozwojowi, duża część wraca na Zachód w formie kontraktów dla tamtejszych firm.