John Kerry do końca nie wiedział, czy w Soczi spotka się z rosyjskim prezydentem. To okazało się dopiero w ostatnim momencie. Najpierw sekretarz stanu USA rozmawiał przez cztery godziny z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych. Potem dołączył do nich Władimir Putin na kolejną czterogodzinną sesję rozmów. Na koniec wszyscy kosztowali lokalne, rosyjskie wina.
– Nie przyjechaliśmy tu z nadzieją na nakreślenie konkretnego planu na przyszłość albo dokonania jakiegoś przełomu. Chcieliśmy natomiast przeprowadzić bardzo dogłębną i otwartą rozmowę – oświadczył po zakończeniu rozmów w środku nocy z wtorku na środę Kerry. Zaraz potem poleciał do tureckiej Antalyi, aby złożyć sprawozdanie z rozmów sojusznikom z NATO.
Zdaniem doradcy Putina Jurija Uszakowa z inicjatywą spotkania wyszła strona amerykańska. Tego nie chciał potwierdzić Departament Stanu. Ale jedno jest pewne: Putin zdołał udowodnić, że Rosja jest wciąż zbyt ważnym krajem, aby udało się ją Zachodowi całkowicie odizolować z powodu agresji na Ukrainę. Bo choć od wybuchu kryzysu w Kijowie Kerry i Ławrow spotykali się wielokrotnie, to przecież sekretarz stanu od wiosny 2013 r. ani razu nie postawił stopy na rosyjskiej ziemi.
– Rosjanie bardzo skutecznie powiązali ze sprawą ukraińską szereg innych konfliktów na świecie, które Zachód chce rozwiązać, ale nie może tego uczynić bez wsparcia Moskwy. Kiedy więc Rosjanie decydują się na podjęcie dialogu, natychmiast znajdują partnerów zarówno w Berlinie, jak i Waszyngtonie – mówi „Rz" Andrew Michta, profesor studiów międzynarodowych w Rhode College i współpracownik waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS).
Zdaniem Michty Amerykanie liczą przede wszystkim na pomoc Rosji w dojściu do porozumienia z Iranem w sprawie wstrzymania programu zbrojeń atomowych. Porozumienie w tej sprawie ma zapaść do końca czerwca.